Carlisle. Kiedy po raz pierwszy odwiedziliśmy to miasto, miało ono na sobie świąteczne szaty i prezentowało się wyjątkowo. To tam pijąc kawę i zajadając się ciachem, zobaczyliśmy nasz pierwszy śnieg w 2023 roku. Atmosfera magii i baśni wypełniała całą przestrzeń, która nas otaczała. Był wczesny poranek, wychodząc z kawiarni na pustawy deptak, wpatrywaliśmy się w spadające płatki śniegu. Zapalone jeszcze latarnie dodatkowo podkreślały nostalgiczny klimat chwili. Otaczały nas ozdoby świąteczne, rozświetlone lampki, choinki. Wiatr jeszcze się nie obudził i wydawało się, że wszystko zastygło w miejscu. To była filmowa sceneria. Pamiętam, jak rozłożyłam ręce i kręciłam się w kółko, próbując objąć ulotność tego niepowtarzalnego momentu. Wspominam to wszystko z ogromną przyjemnością.
W sobotę 27.04.23 powróciliśmy do Carlisle. Tym razem było słonecznie, jasno, wiosennie. Musieliśmy swoje odczekać na autobus, który miał nas zabrać do Drumburgh. Czas wykorzystaliśmy, spacerując powoli po znanych nam już uliczkach. Odwiedziliśmy też Costę. Jej klimat pomimo zmiany pory roku się nie zmienił. Faktycznie ma ona w sobie to "coś", co sprawia, że poranna kawa ma wyjątkowy smak.
Autobus przyjechał. Wsiedliśmy wraz z kilkoma innymi wędrusiami. Jadąc, Adam głośno myślał. Słyszałam, jak tam mruczy pod nosem, że tu możemy ściąć drogę, tam skrócić, bo rzeka nas do niczego nie zobowiązuje. Zaczęło się robić niebezpiecznie mało kilometrów, a dzień był przecudowny. Zapytałam więc, czy w tej sytuacji może by nam się udało zrealizować plan sobotni i niedzielny. Takie dwa w jednym. Zwłaszcza że autobus zamiast nas zawieźć prosto na miejsce, to jechał w wersji anti-clockwise, i końca naszej wycieczki nie było widać. A czas sobie płynął. Adam stwierdził, że łączenie dwóch szlaków to za dużo kilometrów, jak na moje obecne możliwości. Było tego sumarycznie prawie 50km. Takie odległości są teraz nie dla mnie. Ze smutkiem patrzyłam w okno. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej byśmy taką przygodą nie pogardzili. Teraz trzeba być zrównoważonym i obliczonym. Adam jednak wciąż wpatrywał się w telefon, w którym była mapka. Jechaliśmy przed siebie. Nagle przystanek pośrodku niczego i autobus się zatrzymał. Usłyszałam JAK DASZ RADĘ TO MOŻEMY TU WYJŚĆ I ZROBIMY TE DWA W JEDNYM. Jeszcze Adam nie skończył zdania, a ja już stałam w pełnej gotowości. Stanęliśmy wśród pustki.
Przed nami rzeka, za nią góry. W górze błękit nieba i ciepłe promienie słońca. Wiaterek delikatnie dotykał twarzy. W oczach błysnęły iskierki. Rajskie szczęście wypełniło komórki. W ustach poczułam smak wolności. Zrobiłam kilka zdjęć i ruszyliśmy przed siebie. Ochoczo przebierałam nogami do przodu, ale dyskomfort pleców wprowadzał niepokój. Po kilku minutach rzuciłam krótko TO NA ILE JA SIĘ DZISIAJ RZUCIŁAM? Adam zrobił krótkie obliczenia i wyszło, że jest szansa, że te 50km uda się zmniejszyć do 40km. Hm... wciąż dużo. Udo i łydka, już na pierwszym kilometrze dawały o sobie znać. Wspomogłam się tabletkami przeciwbólowymi. Połączenie Ibuprofenu i paracetamolu wciąż robi swoją robotę. Mogłam oddać się drodze.
A ta tego dnia była głównie koloru żółtego, miała kształt ciekawie uformowanych chmur, i pachniała słodko miodem i mlekiem.
Pierwszą miejscowością, którą napotkaliśmy był Cardurnock.
Potem znaleźliśmy się w regionie Campfield Marsh Nature Reserve and Solway Wetlands. Było wiejsko, sielsko, zielono. Było cudownie. Nawet nie narzekaliśmy, że wciąż idziemy ulicą.
Kolejne miejscowości to Bowness on Solway, Port Carlisle, nasze Drumburgh, Burgh-By-Sands, Monkhill, Kirkandrews On Eden i dotarliśmy do punktu wyjścia i naszego auta. Idąc do przodu okazało się, że droga, którą szliśmy, nakładała się z innym szlakami. Hadrians's Wall Path spotykaliśmy najczęściej, ale był również Cumbria Coastal Way, no i trafiliśmy na oznaczenia England Coast Path, co zawsze daje nam potwierdzenie, że trzymamy się odpowiedniego kierunku i właściwych dróg.
Sumarycznie wyszły 33.65km. Tak nas poprowadziły drogowskazy. I zostawiliśmy dwa krótkie niedorobione odcinki, które wpleciemy przy okazji, jak ponownie będziemy w tym terenie. Czyli nie taki diabeł straszny, jak go malują. Opłacało się zaryzykować i przejść troszkę dłuższą drogę niż było to zaplanowane. Do domu wracaliśmy mega zadowoleni. Pięknie jest dobrze iść.
Opmerkingen