top of page

Barmouth - Tonfanau - 18.59km - 3 godziny i 40 minut - 10.02.24 Sobota

Znaleźć się ponownie w Barmouth, nadmorskim miasteczku położonym w hrabstwie Gwynedd, gdzie góry spotykają się z morzem, to sama przyjemność. Od naszej ostatniej wizyty, to miejsce nic a nic nie straciło na swoim uroku. Tak samo zachwycałam się krajobrazem, tak samo byłam zafascynowana domkami, które są wkomponowane w skałki, tak samo czułam podekscytowanie, idąc uliczkami, które wypełnione są niezliczoną ilością sklepików, kawiarni i restauracji. Pięknie jest być turystą w tym regionie. Można oderwać się od rzeczywistości i zasmakować w odmiennej atmosferze. Jest tu miejsce dla tych, co lubią spacerować, jeździć na rowerze, oddawać się sportom wodnym, jak i dla tych, co chętnie przysiądą na plaży, aby wsłuchiwać się w morskie fale, bądź mają ochotę na zbudowanie oryginalnego zamku z piasku.



Naszym celem tego dnia było przejść przez Afon Mawddach. Most, który wcześniej był zamknięty, został ponownie oddany do użytku publicznego. I tak, zapłaciliśmy Trolowi za przejście na drugi brzeg rzeki i ruszyliśmy przed siebie w kierunku gór. Barmouth Bridge ma 900 yards (822.96 metrów) długości i jest najdłuższym drewnianym wiaduktem w Walii. Spacer po tym moście jest niezwykle malowniczy, szczególnie kiedy jest przypływ i nie brakuje wody dookoła. Z jednej strony, szczyty wzgórz, które zapraszają do swojego świata. Z drugiej, miasteczko Barmouth, na które można popatrzeć z oddali. Przy takiej scenografii odnosi się wrażenie, że jest się na wycieczce zagranicznej, gdzieś w upalnych terenach. A jak dodamy do tego błękit nieba i kilka promieni słonecznych, i pominiemy niską temperaturę oraz zimny wiatr, to okazuje się, że Wielkiej Brytanii niczego nie brakuje, że ma do zaoferowania czarujące miejsca, których nie chce się opuszczać.



Przeszliśmy przez most i pomaszerowaliśmy przed siebie. Nie mieliśmy twardego celu ani nienaruszalnego planu. Mieliśmy iść tyle, ile mnie nogi uniosą. Drogowskazy Wales Coast Path proponowały nam pójście w górę, gdzie zapewne był zaciszny szlak, ale my tym razem wybraliśmy świadomie wędrowanie ulicą, dzięki czemu byliśmy bliżej morza. Droga łagodnie się unosiła i opadała. Było też sporo zakrętów. Ograniczona widoczność spowodowana ukształtowaniem terenu pobudzała apetyt i podsycała ciekawość zobaczenia tego, co będzie dalej. Walijskie nazwy miejscowości wywoływały uśmiech na twarzy, a próba przeczytania ich kończyła się śmiechem. Minęliśmy między innymi Llwyngwril i Llangelynin, i doszliśmy do Tonfanau, gdzie zupełnie nigdzie był peron, na którym zatrzymywał się nasz pociąg, ale tylko na żądanie. Jeszcze nigdy nie zatrzymywaliśmy pociągu przy pomocy rąk :-).





Nie uszłam zbyt wiele. Do Barmouth powróciliśmy szybko. Wykorzystaliśmy ten czas na bardziej skrupulatne poznanie miasteczka. Zaglądając w każdą uliczkę, trafiliśmy na bar mleczny. Zaintrygował nas już samą nazwą, więc nie było opcji, aby nie wejść do środka na kawę i ciasto. Charakterystyczne wnętrze z historią i przekazem w tle nadawało miejscu oryginalną atmosferę. Poczucie, że udało się ponownie trafić na ukrytą perełkę, wypełniło nas pozytywnymi wibracjami. Jeszcze była kwestia smaku. Ale to okazało się być tylko formalnością. Latte była pyszna, a i plackowi z owocami niczego nie brakowało. To był rewelacyjny przystanek, którego byśmy nie mieli, gdybyśmy tradycyjnie skupili się na przedeptanych kilometrach.



Po uczcie dla duszy i ciała kontynuowaliśmy nasz spacer po miasteczku, nasiąkając jego indywidualnością. W sposób naturalny przeszliśmy z ulic na promenadę. W końcu dotarliśmy do samochodu. Po raz ostatni spojrzałam na to wszystko, co mnie otaczało i z lekkim żalem w sercu wsiadłam do auta. Nie było to łatwe rozstanie. Myślę, że jeszcze nie raz zawitam do Barmouth.




W drodze powrotnej układałam się z samą sobą. Z jednej strony, wszystkie doznania z tego dnia były mega wartościowe i godne zapamiętania. Z drugiej, pokonana odległość niecałych 20km troszkę mnie martwiła. Ale przypomniałam sobie powiedzenie THINK PROGRESS NOT PERFECTION i moje myśli zaczęły nabierać innych kształtów. Mój sobotni postęp był prawie niewidoczny, patrząc na niego przez pryzmat projektu przejścia dookoła Wielkiej Brytanii, ale to wciąż progres. Może daleko mu do perfekcyjnego dystansu, który daje poczucie, że poszło się do przodu, ale jednak coś się zadziało, i ten przemaszerowany odcinek ma znaczenie dla ogółu.


Ludzkie dążenie do idealności, przeglądanie się w lustrze osiągnięć innych osób motywowuje do rozwoju, ale również potrafi frustrować. Istnieje ryzyko zgubienia siebie, kiedy brakuje środka, umiaru, balansu, i otwartości na zmiany. Nie mogę powiedzieć, że zwolniona wersja marszu mnie zupełnie nie cieszy, że nie doceniam chwil, kiedy mam więcej czasu, aby popatrzeć, posmakować, poczuć. Ale kłuje mnie ograniczenie i niemoc, stanie w miejscu, gdzie ciało ma przewagę nad siłą mentalną. Moje TERAZ to delektowanie się chwilą, ale mam nadzieję, że z czasem uda mi się ten spokojny i niespieszny krok troszkę rozciągnąć, i będę mogła się bardziej rozpędzić, ciesząc się własną siłą i własnymi możliwości.

21 wyświetleń0 komentarzy

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page