top of page

Barton-upon-Humber - Hull; Hull - Thorngumbald

W środę tak się złożyło, że mieliśmy spotkanie biznesowe w okolicach Hull. Wykorzystaliśmy podróż w tym kierunku i po części oficjalnej, przebraliśmy się w naszą szlakową garderobę, i ruszyliśmy w drogę. Zatrzymaliśmy się na parkingu w okolicach Hessle Square.



Zrobiliśmy kilka kroków i znaleźliśmy się na niewielkim placu otoczonym sklepami. Aby zachować tradycję rozpoczęcia wyjścia na szlak, najpierw kupiliśmy ciacha w Cooplands Bakery, a potem weszliśmy na kawę do Costy. Uszy się trzęsły, bo tak szybko pałaszowaliśmy słodkie kalorie, oczy iskrzyły z radości, a brzusio leniwie oddawał się relaksowi. Głowa i nogi poczuły klimat oddawania się przyjemnościom i podpięły się pod atmosferę nicnierobienia. Spoglądaliśmy na deszcz, który równomiernie leciał z nieba i zbieraliśmy w sobie siłę i ochotę, aby ruszyć w ten szary, smutny i zapłakany świat. Kubeczki po kawie były już puste, po ciachach nie było nawet okruszka. To był ten moment, kiedy trzeba było wstać i zwyczajnie iść.


Najpierw w oddali podziwialiśmy most, przez który tego dnia planowaliśmy przejść. Ogromniasty, długaśny, imponujący.



Potem trzeba było swoje odrobić w błotku, następnie ścieżyną drożyną tuż przy rozpędzonej dwupasmówce, i chwila oddechu na wygodnym, chodnikowym podłożu.





Komfort ma to do siebie, że lubi się kończyć, i na szlaku pojawił się mościk, który był w stanie rozpadania się i kruszenia kawałek po kawałku. Przejście przez niego z automatu przebudziło wyobraźnię, która szybko rysowała obrazy, jak moja noga wpada w którąś z tych desek i tak sobie wiszę pośrodku. Ale nie... struktura dała radę i pozwoliła przejść na drugą stronę.



Ruszyliśmy dalej, idąc czymś, co można nazwać promenadą. Z jednej strony rozległe ujście Humber, z drugiej magazyny, fabryki, ulice.



Dotarliśmy do Hull, skierowaliśmy się na dworzec autobusowy, odstaliśmy swoje w kolejce i daliśmy się wywieźć do Barton-upon-Humber. Jazda minęła w dziecięcym krzyku. Młodzi rodzice purpurowi na twarzy próbowali ogarnąć swoje rozwrzeszczane pociechy. Dojechaliśmy do celu. Wyszliśmy na świeże powietrze. Przeszliśmy do punktu, który dawno temu był naszym początkiem, i ruszyliśmy w kierunku mostu.



Nie zawsze było prosto, bo ścieżki bywały zamknięte. Ale, jak nie jedna to druga.



Weszliśmy na most i wooow... ujście Humber, do którego wpadają rzeki Ouse i Trent nie jest malutkie. Nie mogło więc zabraknąć SAMARITANS.



Patrzyłam w dół, w głębiny, wiry, prądy. Potem podniosłam głowę i wpatrywałam się w przestrzeń, która zachwycała swoją otwartością i rozmiarem.



Na samym końcu trasy zderzyliśmy się z kolejnym brakiem dostępu do szlaku. I powstało pytanie JAK i GDZIE?



Adam dopytał o drogę zastępczą i po kilkunastu minutach dotarliśmy do auta.


W sobotę poszliśmy za ciosem. Jechaliśmy do Hull. Na autostradzie zostały zamknięte dwa zjazdy, więc zaczęło się szukanie opcji alternatywnej. Ta zaproponowana przez GPS szybko okazała się być odcinkiem zakorkowanym, i tak sobie stojąc w miejscu, patrzyliśmy jak samochód za samochodem robi manewr zawracania, i odjeżdża w siną dal. Tak robili inni, i tak też zrobiliśmy my. Równoległa ulica była dziurawą drogą, na której troszkę nas wytrzęsło. Potem się zwęziła. Zakręt za zakrętem, podjazd po podjeździe. Wzbijaliśmy się na wyższy poziom i ups... samochód, który jechał przed nami, spotkał się z samochodem nadjeżdżającym z naprzeciwka. Miejsca na dwa auta nie było. Mijanie się nie wchodziło w grę. Zaczęło się cofanie. My wjechaliśmy w polną bramę. Ale za nami był van i jeszcze kilka innych aut. Tył się cofał. Z przodu coraz więcej samochodów nadjeżdżało. Nagle wszystko stanęło. Kierowcy zaczęli wychodzić z samochodów i pouczać się wzajemnie kto, kiedy i gdzie ma ruszać. Myślę UTKNĘLIŚMY. Ale nie... Po niedługim czasie towarzystwo się rozjechało. Adam ruszył szybko do przodu i pozostało mieć nadzieję, że na tym wąskim odcinku nic nie będzie jechało w naszą stronę. Udało się. Dotarliśmy ponownie do autostrady. Zrobiło się przestrzennie.


Dojechaliśmy do Hull, poszliśmy na dobrze już nam znany dworzec autobusowy, i daliśmy się wywieźć w drugą stronę, czyli do Thorngumbald. Wysiedliśmy i ruszyliśmy przed siebie w drogę powrotną. Szliśmy wzdłuż ulic.




Potem trafił się zielony wał z fabrykami w tle. Wiało dosyć mocno i nie raz próbowało mnie znieść z kursu, ale uparcie szłam do przodu.




Powróciliśmy ponownie do ulic i już tak zostało, aż do momentu, kiedy doszliśmy do starego miasta w Hull. Tam można było połazić, popodziwiać architekturę, najeść się do syta.



Dwa dni. Sporo nowych wrażeń, obrazów, doświadczeń. Nie wszystko było idealne, nie wszystko zachwycało, nie wszystko sprawiało przyjemność i dawało radość. Ale każdy krok do przodu miał w sobie ogromną wartość, która motywowała i dawała moc.


20.03.24 - Barton-upon-Humber - Hull - 18.54km - 3 godziny i 32 minuty Środa

23.03.24 - Hull - Thorngumbald - 17.59km - 3 godziny i 27 minut Sobota

15 wyświetleń0 komentarzy

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page