top of page

Catstycam, Birkhouse Moor, Hartsop Above How, High Hartsop Dodd

Po naszej sobotniej wędrówce dookoła Wielkiej Brytanii w okolicach Abersoch zdecydowaliśmy się zmienić scenografię, i w niedzielę wybraliśmy się w góry. Porzucony jakiś czas temu projekt 214 szczytów Alfreda Wainwrighta powrócił do łask. Po pierwsze, Lake District jest bliżej niż obecne dojazdy na wybrzeże. Po drugie, lubimy zmiany i chętnie korzystamy z możliwości, że jednego dnia możemy wsłuchiwać się w morskie fale, a kolejnego chłonąć stateczność angielskich górek. Po trzecie, po dłuższej przerwie odezwała się w nas autentyczna chęć kontynuowania tego, co kiedyś tam czeliśmy.


Do Penrith miało być niedaleko. Mieliśmy szybciutko dojechać na miejsce, nacieszyć się widokami, zdobyć dwa szczyty, skraść troszkę energii od otaczających nas wzgórz, wrócić do domu i jeszcze sobie poleniuchować. To był nasz plan. Rzeczywistość natomiast podsunęła nam zamkniętą drogę niedaleko naszego parkingu. A że to nie była autostrada i nie wystarczyło zjechać w jednym miejscu, a potem wyjechać w drugim, to z 10 mil zrobiło się 30 mil. Jak dodamy do tego uparty GPS, który nie mógł się pogodzić z faktem, że nie może jechać tak, jak chce, i wyprowadził nas gdzieś, po to tylko, aby powrócić do zamkniętej ulicy, i od nowa musieliśmy pokonać drogę, którą już jechaliśmy, to dojazd do celu jeszcze bardziej się rozciągnął w czasie. Miałam wyjść w górki koło 9 00, a ruszyłam z miejsca blisko 11 00, i to jakoś tak bez większego entuzjazmu, bo ten się zgubił gdzieś po trasie.



Ale górki szybko wyrównują poirytowane bicie serca. Kilka kroków na szlaku i niski nastrój nie tylko powrócił do normy, ale nabrał kolorów, lekkości, i apetytu do działania. Poza tym tego dnia miałam wejść na całkiem przyzwoitą wysokość powyżej morza i popatrzeć na świat z góry, co jest dużą odmianą w odniesieniu do wędrowania wzdłuż linii brzegowej wyspy. Dodatkowym smaczkiem był fakt, że wchodząc na Catstycam, miałam mieć okazję popatrzeć z dystansu na Helvellyn, który zawsze budzi we mnie niepokój, kiedy na nim stoję, i na moją ścianę płaczu.



Dzień był pochmurny. Góry wydawały się być bardziej surowe. Wciąż jednak zachwycały swoim urokiem i emanowały energią, którą bezwstydnie częstowałam się w dużych ilościach. Podejście miało swoje łagodniejsze i bardziej strome odcinki, ale wspinaczka w górę nie należała do najtrudniejszych. Zbliżając się do Catstycam, zobaczyłam resztki śniegu, który leżał na Helvellyn. Nie spodziewałam się tego białego dodatku. Będąc na szczycie, wpatrywałam się w grzbiet, który dawno temu mnie sparaliżował i wycisnął stado przerażonych łez. Nadal jest to miejsce nie dla mnie. Skośne ściany wciąż wywołują dreszcze i wzbudzają strach w moim lęku wysokości. Po drugiej stronie przyglądałam się innej ścianie. Takiej niemałej, całkiem skośnej i pozbawionej drogi. Kiedyś nią schodziliśmy na dziko, bo nie chciało nam się cofać po własnych śladach. Ktoś nawet podążał za nami i szybko okazało się, że to rodak. Ech... te polskie korzenie i przygoda wpisana w genach.



Po zamknięciu kilku rozdziałów ze wspomnieniami zaczęliśmy schodzić z góry, aby iść na kolejną, nieco niższą. Aby nie wracać tą samą ścieżką wybraliśmy opcję na przełaj. Do Birkhouse Moor doszliśmy w błyskawicznym tempie i nie mogłam się nadziwić, że nasza wędrówka minęła tak szybko. Zadowolona, zachwycona, spełniona zaczęłam schodzić w dół. I ten punkt programu był najtrudniejszy. Było stromo, było z kamieniami, było krzywo. Schodziliśmy i schodziliśmy, i końca nie było widać. Odzwyczajone mięśnie szybko zaczęły boleć, kolana zaczęły się odzywać, cierpliwość zaczęła się kurczyć. Ileż można iść w dół? Okazuje się, że troszkę można. Trzy dni później ponownie doświadczaliśmy drogi, która stromo wiła się w dół i wydawało się, że nie chce się skończyć.



W środę również zafundowaliśmy sobie górki. Aby zakończyć pierwszą księgę Alfreda Wainwrighta, potrzebujemy wejść na trzy ostatnie szczyty. Na ten dzień zaplanowaliśmy Hartsop Above How i High Hartsop Dodd. Tym razem pięknie świeciło słońce, tylko wiatr był lodowaty i lekko zaburzył wizję spokojnego i niezobowiązującego spaceru. Ale i tak było cudnie. Góry to góry. One się nie zmieniają. One po prostu są. I nie jest ważne to, jaka jest pogoda, ani to, jaki ma się humor. One zawsze prezentują się tak samo wyśmienicie.



Szlak tego dnia był, jakby to powiedzieć, przełajowy. Często kończyły nam się drogi, chodziliśmy po pustkowiu, nielegalnie przechodziliśmy przez płoty. Adam prowadził w różnych kierunkach, wyszukiwał rozmaite skróty, wprowadzał ulepszenia. Dało się to wszystko objąć, bo teren był suchy i idąc po wysokich trawach, nie wpadaliśmy w żadne rozlewiska. Krajobrazy cieszyły, ich urok rozluźniał, spowalniał krok. Był czas się nasycić otoczeniem. Najpierw weszliśmy na Hartsop Above How, potem musieliśmy się wspiąć na wyższe szczyty, z których schodziliśmy do High Hartsop Dodd.




Potem zaczęło się strome zejście w dół, które troszkę nas poturbowało. Dobrze było znaleźć się na płaskiej drodze wśród polan i pastwisk. Tam po raz kolejny mieliśmy okazję przyglądać się maleńkim owieczkom. Miały dzień, może dwa. Nawet jeszcze nie były pomalowane. Adam nazwał je "ogryzki". Są pocieszne, zabawne, jeszcze troszkę niekształtne w swoich ruchach. W tym sezonie gdziekolwiek jeździmy, to zawsze na nie trafiamy. Uśmiechamy się. Obserwujemy, jak się bawią, odkrywają świat, smakują życie.


I tak oto została nam jeszcze jedna górka z księgi pierwszej. Zostawiliśmy ją na kolejny wyjazd. Fajnie jest mieć powód, aby wybrać się na szlak. A jeszcze, jak ten powód jest kropką nad "i", to z niecierpliwością wypatruję kolejnej okazji, aby pojechać w górki.


Catstycam + Birkhouse Moor - 13.18km - near Penrith - 21.04.24

Hartsop Above How + High Hartsop Dodd - 12.16km - near Penrith - 24.04.24


Catstycam - 890m

Birkhouse Moor - 718m

Hartsop Above How - 580m

High Hartsop Dodd - 519m






9 wyświetleń0 komentarzy

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page