Siedzę w pokoju. Jest cisza. W ręku trzymam kubek z kawą. Oddycham miarowo. Patrzę przed siebie. Przyglądam się dniowi, który właśnie się budzi. Próbuję przewidzieć, jaki będzie miał kształt, czym go wypełnię, co się wydarzy, ile będzie miał w sobie emocji, co stanie się priorytetem? Wtedy pojawia się myśl, czy ja wiem dokąd zmierzam? Czy znam mój kierunek? Czy posiadam drogowskazy? Jak ja się czuję z moimi wszystkimi celami i wyzwaniami? Czy one w ogóle są mi potrzebne? Kim jestem? Czego tak naprawdę chcę i czy mam odpowiednie narzędzia, aby sięgnąć po to, co mi się wymarzyło?
Świat krzyczy głośno ze wszystkich stron, że trzeba posiadać cel, że trzeba się rozwijać, że trzeba iść do przodu, że samo żyć to za mało. Musimy budować, tworzyć, dążyć do ideału, kolekcjonować, zdobywać dalej, wyżej, głębiej, szybciej. BYĆ, dzisiaj nie jest wystarczające. I zaczynamy biec. I nikt się nie zastanawia, czy ma wygodne buty, czy to jest właściwa trasa, czy meta jest miejscem, w którym chce się znaleźć? I jest ból, pot i łzy. I jest zmęczenie, wyczerpanie i frustracja. Ale nie ma miejsca na wycofanie się, na rezygnację, na zmianę. Ci, co nie posiadają celów, siedzą cichuteńko w swoim nieco pustawym świecie, w którym nic nie muszą, niczego nie gonią, gdzie życie płynie w zwolnionym tempie, i nie są do końca pewni, czy taka wersja dnia również ma sens, czy to nie jest scenariusz dla filmu o zmarnowanym, niewykorzystanym życiu?
Poprosiłam psycholog Joannę Wall, abyśmy wspólnie sobie porozmawiały na temat tego czym jest cel, czy jest w ogóle potrzebny, i co daje człowiekowi?
Zanim się spotkałyśmy, zadałam powyższe pytania samej sobie. Otuliłam się moimi marzeniami, pragnieniami, projektami i przyjrzałam się temu, co czuję. Na twarzy pojawił się uśmiech, w oczach zapaliły się iskierki, przyjemne mrowienie przeszło przez ciało, dusza zaczęła mruczeć jak kot. Wyobraźnia wypłynęła w przyszłość i zasypała mnie obrazami świata, szlakami z cudownymi krajobrazami w tle, smakami różnych zakątków. Nogi zaczęły tuptać w miejscu, wyrywać się w kierunku nieznanej przestrzeni. Doświadczać, rozwijać się, krok po kroku poznawać życie, siebie i świat. Radość i poczucie szczęścia wycisnęły kilka łez wzruszenia. Taaak... wędrowanie jest moim celem, jest moim sensem, ma mój kształt. Jest moim azymutem. Na szlaku jest moje najprawdziwsze JA z prostotą, minimalizmem, odcięciem się od posupłanego przez ludzi świata. Tam ból, głód i niewygody są do udźwignięcia i nie wdeptują mnie w ziemię, nie przygniatają swoim ciężarem. Jeszcze trudno mi o umiar, o wyznaczenie granicy, o płynniejsze przechodzenie ze świata odkrywania nowych miejsc do tego z przyziemną rzeczywistością z rachunkami w tle. Ale pracuję nad tym. Przyglądam się sobie, moim wartościom, zmianom, które we mnie zachodzą, potrzebom, które się upominają o uwagę. Zadaję pytania i szukam odpowiedzi w sobie, pomijając przekolorowane trendy z internetu, telewizji i gazet.
Po monologu mojego ego przeszperałam zakurzone szuflady pamięci. Chciałam odnaleźć ludzi, którzy osiągnęli różne cele, dokonali tego na swój sposób, a i sam początek ich wyzwań miał indywidualny charakter. Arnold Schwarzenegger w swojej książce Seven tools for life uwypukla i mocno, wręcz maniakalnie podkreśla niezwykłą precyzję, szalony wysiłek i ogromne poświęcenie. Te trzy elementy odegrały kluczową rolę w jego życiu i doprowadziły go na szczyt w kategorii sportu, filmu i polityki. Ben Fogle trzymając w ramionach swoje martwe dziecko postanowił, że będzie żył za dwoje. Jego decyzja o spełnieniu swojego marzenia, aby zdobyć szczyt Mount Everest miała podwójną moc. Chris Lewis cierpiąc na depresję i mierząc się z bezdomnością, spadł na dno, a ratunkiem stało się postanowienie, aby przejść dookoła Wielkiej Brytanii. Ruszając w drogę, posiadał NIC. Ruth Livingstone w wieku 54 lat bez żadnego doświadczenia podjęła się wyzwania marszu na długodystansowym szlaku o długości 5.500 mil wzdłuż wybrzeża UK. Robi to iście w swoim tempie i na swoich warunkach, bez ścigania się z kimkolwiek, bez udowadniania czegokolwiek. Autorka bloga Pcham do przodu sprzedała dom i wyruszyła w świat. Pochowała na swój sposób żyjącego syna i uczy się żyć na nowo. Anders Hofman znudzony życiem na krótkiej smyczy praca-dom stworzył projekt, aby ukończyć triathlon na Antarktydzie (3.8 km pływanie, 180 km rower, 42.2 km bieg). Film “Project Iceman” pokazuje, że ograniczenia to kwestia percepcji. Każdy z tych bohaterów jest inny. Co innego spowodowało, że wybrali określony kierunek. Co innego ich motywowało do tego, aby osiągać określony cel.
Nie mogło też zabraknąć poszukiwań w internecie. Tam usłyszałam o nadmiernej koncentracji się na celu, co ostatecznie prowadzi do utraty relacji z ludźmi, do odsuwania się od nich, a następnie od samego siebie. Taki człowiek uśmierca swoje potrzeby dla wyidealizowanego celu, zatraca się w swojej sztucznej prawdzie i kompletnie zapomina o satysfakcji z bycia prawdziwym w przeżywaniu życia. Taki człowiek nie wie, że należy przesunąć cel związany z osiąganiem, na cel związany z wartościami, które są dla niego ważne.
Obejrzałam kilka wywiadów z Miłoszem Brzezińskim, który proponuje, aby usiąść i zacząć się nudzić. Odstawić telefon i zwyczajnie nic nie robić. To właśnie w tym momencie organizm ma szansę zapytać, co ja właściwie chciałbym robić? Wtedy jest szansa na to, że nasz obrany cel nie powstanie pod wpływem emocji i nie będzie tylko decyzją krótkoterminową, ale stanie się on celem głębokim, gdzie nie ma takiego bólu, który nas od niego odwiedzie. Ten cel stanie się naszym sensem, naszym wzrastaniem. Pamiętać jednak musimy, że życie nie może być mega zajebiste cały czas... że porównywanie się do innych prowadzi donikąd... że nie można wierzyć we wszystkie hasła typu, mogę być kim chcę, chcieć to móc i inne, gdzie jednorożce rzygają tęczą, bo zacznie się wierzyć, że to nasze beznadziejne życie to nasza wina, bo jak byśmy chcieli to byśmy mogli... a to nie jest prawda... ale my zaglądamy na FB i czujemy wstyd, bo widzimy, że wszystkim się udało, i tylko nasze życie źle skręciło, i tylko my siedzimy w tych chipsach i browarze, i się zastanawiamy czy iść na studia albo na trzeci fakultet... trudno nam uwierzyć, że inni też mają spieprzone, tylko się do tego nie przyznali. Autor powyższych zdań sugeruje, aby nie skupiać się tak bardzo na sobie... tylko zapytać siebie komu ja dzisiaj pomogłem.
W moich poszukiwaniach rozmaitych opinii na temat realizacji celów nie mogło zabraknąć Jacka Walkiewicza. U niego podsłuchałam, że pogoń za marzeniami i celami może stać się źródłem frustracji, rozczarowań, a nawet depresji... że akceptacja też jest początkiem zmiany... że trzeba umieć stawiać zdrowe cele, prawdziwe cele, nasze cele... i trzeba być na tyle sprytnym, aby nie dać się złapać w pułapkę łapania iluzji... bo jak człowiek ustawi się tylko na realizowanie swoich marzeń, to przestaje żyć.. że sztuką jest nie być niewolnikiem swoich celów i postanowień... że w każdym momencie można sobie powiedzieć koniec, już tego nie chcę, interesuje mnie coś innego.
Po tych wszystkich informacjach ilość pytań odnośnie marzeń, pragnień i celów tylko rosła. Jak wybrać cel, który jest szyty na miarę? Jak nie wspinać się po drabinie, która jest oparta o niewłaściwą ścianę i stojąc na ostatnim szczeblu nie czuć pustki i frustracji, nie mieć świadomości, że zmarnowało się kawał życia? Jak rozmawiać ze sobą, kiedy wybranego celu się nie osiąga, a potem kolejnego i następnego? Czy cele muszą być zawsze wielkie, imponujące, wymagające, kosztowne? Czy można mieć dobre życie nie posiadając celów? Czy niezrealizowane cele muszą obniżać samoocenę, podcinać skrzydła, wpływać na utratę zaufania do siebie?
Z takim misz-masz w głowie dotarłam w końcu do Asi i zaczęłyśmy naszą wędrówkę po krainie celów. Rozmawiałyśmy o tym, skąd one się biorą? Czym dla nas są? Czy są potrzebne? Jak je traktować? Jak wkrada się niewłaściwy cel? Skąd bierze się lęk przed posiadaniem i nieposiadaniem celu? Co potrafi dać nam cel?
Dowiedziałam się, że cele są potrzebne, bo bez nich nie budujemy ścieżek, a to ścieżka o nas mówi, to na niej siebie poznajemy, to jak osiągamy cel, mówi o nas najwięcej... nie należy utożsamiać celu z poczuciem szczęścia, bo on nie świadczy o naszej wartości, i dobrze jest mieć inne aktywności, które dają satysfakcję... cel musi być dopasowany, a aby właściwie dobrać cel, musimy znać siebie, a żeby poznać siebie, trzeba próbować, co nam pasuje i odpowiada... kiedy wybieramy cel, automatycznie powinniśmy mieć przestrzeń na jego nie realizację, trzeba wiedzieć, co się wydarzy, jeśli cel nie zostanie osiągnięty... niespełniony cel nie musi być porażką, zawsze można zrezygnować i zacząć od nowa... kiedy robimy coś na siłę, próbujemy komuś coś udowodnić, to realizujemy cel, który nie należy tak naprawdę do nas, który powstał, aby zapchać lęk przed odrzuceniem i oceną. Najlepsze cele wypływają z naszych wartości, realizowanie ich sprawia, że zmieniamy nasze zachowania i podejście do siebie, pokazują, że mamy siłę i możliwości, że potrafimy sobie poradzić, budują w nas moc. Dobór złego celu wynika z nieumiejętności rozmawiania ze sobą, kiedy nie wiemy co jest nasze, często decydujemy się na wybór celu, który należy do kogoś innego, a nie nas samych... czasami brak posiadania celów jest efeketm lęku przed dotknięciem nowej przestrzeni, wejścia na ścieżkę, która nie wiadomo dokąd prowadzi, i co ze sobą przyniesie... a bywa też tak, że ktoś nie skupia się na celach, gdyż wartości, które posiada, całkowicie wypełniają mu życie i niosą ze sobą sens dnia. Chodzi o to, że cel nie musi niczego udowadniać, ale ma sprawiać przyjemność, ważne jest, aby realizować go we własnym tempie i nie wpaść w uzależnienie pędu, który nakręca, aby mieć więcej.
Po tych wszystkich informacjach wiem, że można czytać, słuchać, oglądać, spotykać się z ekspertami i nadal być zagubionym. Można też obudzić się rano, przywitać się z dniem, zrobić pierwszy krok, rozejrzeć się dookoła siebie, wybrać którąś z dróg, doświadczyć nowego terenu i zdecydować, czy ma się ochotę na dłuższy spacer po miejscach sobie nieznanych. Jeśli czujemy się dobrze w eksplorowaniu tego, co jest nam obce to idźmy dalej i poznawajmy swoje JA. Jednak kiedy dyskomfort staje się silniejszy niż nasza potrzeba odkrywania nowych zakamarków, to warto się wycofać, powrócić do punktu wyjścia i wybrać kolejną ścieżkę. Można cieszyć się doświadczeniami, które nas nie zaprowadziły do wyznaczonego celu. Każdy krok, nawet ten w niewłaściwym kierunku to bogactwo. Rezygnacja to nie upadek na kolana. To zamknięcie jednych drzwi, aby móc otworzyć drugie.
No, ale co z pytaniem, czy posiadanie celów jest naszą gwarancją szczęścia? Mnie cele ożywiają, budzą motyle w brzuchu i sprawiają, że bywam szczęśliwa tak bardzo, że zalewam się łzami szczęścia, bo nie umiem pomieścić w sobie tak ogromnej radości i wdzięczności. Ale mam też takie cele, które wynikają z rozsądku i praktyczności, i z tymi borykam się, te doprowadzają mnie do szewskiej pasji, przy tych często leżę i latami nie ruszam z miejsca. Tu z pomocą przychodzi akceptacja, że chcieć to nie zawsze jest móc, nawet jeśli to moje nie mogę, wynika zwyczajnie z lenistwa i braku konsekwencji. Cel może dać poczucie szczęścia. Tym szczęściem jest droga. Cel sam w sobie nie ma wielkiej wartości. Droga, która do niego prowadzi, robi największą robotę. To na niej odkrywasz największy skarb, czyli to kim jesteś naprawdę.
Joanna Wall - polski psycholog
Źródło zdjęć:
Okiem wędrowca
Źródło do tekstu:
Jak Wygrać Ze Strachem & Odnaleźć Sens Życia? | Miłosz Brzeziński - 10 Zasad Ogromnego Sukcesu - YouTube
Miłosz Brzeziński – Dlaczego nie każdy może osiągnąć to, co chce? | Akademia Dolce Vita - YouTube
O spełnianiu marzeń i realizacji celów - Jacek Walkiewicz i Krzysztof Sarnecki - YouTube
Comments