Szukałam jakiegoś audiobooka na YouTube. Coś nie zobowiązującego, luźnego, nadającego się do poduszki przed snem. Trafiłam na Still Life, opowieść napisaną przez Louise Penny. Stwierdziłam, że nutka kryminału mi nie zaszkodzi i oddałam się słuchaniu. Minął jeden wieczór, drugi, kolejny i usłyszałam dialog bohaterów, który mnie zatrzymał. Zmęczona swoją praktyką pani psycholog mówiła o tym, że ludzie przychodzący do jej gabinetu, tydzień po tygodniu wstają i narzekają na to samo. Trwa to latami i nic nie robią, aby coś zmienić. Czekają, aż ktoś ich uratuje. Uchroni przed tym złym światem. W odpowiedzi usłyszała: A CO JEŚLI NIE CHCĘ STRACIĆ MOJEGO CIERPIENIA? CHCĘ ZATRZYMAĆ MOJE PRYWATNE PIEKŁO W SOBIE. TO JEST STRASZNE, ALE MOJE.
Zamyśliłam się. Nie spodziewałam się filozoficznych wątków w thrillerze. Zaintrygowana, zaczęłam myśleć o tym, jak to jest z tym ludzkim cierpieniem? Dlaczego często trzymamy się go tak kurczowo i nie potrafimy go oddać? Co ono nam daje i jaki jest w nim sens? Skąd się bierze przekonanie w naszych głowach, że łatwiej jest cierpieć niż żyć? Jakie mechanizmy zachodzą w naszym procesie myślowym, że nie pozwalamy sobie na bycie szczęśliwym? I co się dzieje z człowiekiem, kiedy burzy mu się bazę, na której zbudował swoją czarną rozpacz? Czy jest w stanie pożegnać ciemność i otworzyć się na możliwości, w których jest beztroski śmiech, szczera radość i naturalna przyjemność?
Pamiętam, kiedy jako zbuntowana nastolatka usłyszałam w jakimś telewizyjnym wywiadzie z psychologiem, że ludzie lubią cierpieć. Oburzyłam się bardzo. Stwierdziłam, że kobieta nie wie, o czym mówi. Człowiecze życia mają w sobie tak wiele strasznych dramatów i niepojętego bólu, że nie da się iść przed siebie bez traumy... że nie ma takiej drogi, która leczy niewidoczne rany... że samotność, mrok i słone łzy są jedyną ulgą. Wtedy wierzyłam, że obolała dusza widzi i czuje więcej.
Dzisiaj, kiedy bliżej mi pięćdziesiątki niż nastu lat patrzę na cierpienie inaczej. Doceniam smutek, żal, rozczarowanie. Wiem, że te uczucia są częścią mojego istnienia i mojej wrażliwości. Nie uciekam przed nimi. Przeżywam je, rozkładam na czynniki pierwsze, przepracowuję. Kiedy nazwę wszystko po imieniu, zaczynam iść dalej. Zwyczajnie szkoda mi czasu na stanie w miejscu. Wiem też, jak niebezpieczne jest powtarzanie sobie każdego dnia, że jest mi źle. Doświadczenie pokazało mi, że ciemna strona mocy odbiera wszelką nadzieję na światło. Wyjście z bagna, które zasysa, nie jest proste, ale to na powierzchni jest życie z całą gamą kolorów, zapachów, smaków, obrazów, uczuć i emocji, które nadają wartość chwili. To z tych zwyczajnie niezwyczajnych momentów układamy kalejdoskop naszej ziemskiej wędrówki. Można skupić się na czarnej kartce z napisem GAME OVER i cierpieć sobie soczyście, mając siebie w dupie. Można też poznawać, odkrywać, dawać, brać, dzielić się, wykorzystywać każdy dzień na maksa, tworząc kadry na luzie.
Ale, żeby nie było, że mam swoje lata doświadczenia i pozjadałam wszystkie rozumy, to poprosiłam psycholog Joannę Wall o rozmowę. Chciałam w jej towarzystwie rozbić na kawałki temat cierpienia, a potem jakoś to wszystko skleić w całość.
Po spotkaniu z Asią zebrałam wiedzę zdobytą od niej, ubrałam ją w literki i zapisałam w kilku zdaniach. Nasze cierpienie najczęściej bierze się z tego, że patrzymy na wszystko dookoła, zamiast na to, co mamy w sobie. Biegniemy, gonimy, ścigamy się, aby dopasować się do otoczenia i wymagań świata, w którym funkcjonujemy. W tym pośpiechu nie mamy czasu, aby się zastanowić, kim naprawdę jesteśmy, czego naprawdę chcemy i czy to, co uważamy za prawdy objawione i oczywiste autentycznie mieści się w wartościach naszego JA? Łatwiej nam pędzić na oślep byle do przodu i tkwić w cierpieniu, bo zmiana automatycznie wymaga wysiłku i zaangażowania. Trzeba coś zrobić, czegoś się nauczyć, coś poznać. A to wiąże się z dyskomfortem, na który nie mamy ochoty. Zamiast podjąć wyzwanie dowiedzenia się, co jest po drugiej stronie cierpienia, wolimy odebrać sobie prawo do bycia szczęśliwym.
Tylko jak to jest, że jedni mają życiorys z pogranicza życia i śmierci, a mimo to są otwarci, serdeczni i realizują swoje marzenia, a inni, którym życie zbyt mocno nie nakopało do tyłka, odczuwają bezsilność i taplają się w beznadziejności dnia? W tym miejscu Asia poprowadziła mnie w kierunku zasobów. To one są odpowiedzialne za to, czy cierpienie nas popchnie i zaczniemy szukać rozwiązań, czy damy się pokonać i pochować na wieki? Te zasoby to lata obserwacji, w wyniku których tworzymy własne schematy zachowań, to nasz temperament, sposób jak interpretujemy to, co nam się przydarza, oraz nasze geny. Te elementy odpowiadają za to, czy cierpimy po cichu, bo wszystko i wszyscy są ważniejsi od nas samych, czy potrafimy nazwać ból naszej duszy i określić to, co mamy i co możemy zrobić, aby wyjść ze strefy, w której brakuje nam tlenu do swobodnego oddychania.
Doświadczenie, które mamy na swoim koncie często sprawia, że nawet nie chcemy spróbować zacząć czuć się inaczej. Dopatrujemy się sensu w cierpieniu i jest nam na tyle wygodnie, że sami piszemy sobie scenariusz, który pokazuje, że takie obolałe życie ma sens. Lekceważymy siebie i swoje potrzeby, bo tak jest łatwiej, bo boimy się tych wszystkich upadków i zdartych kolan z przeszłości. Poza tym, zwyczajnie brakuje nam czasu na zmiany. Zapracowani od poniedziałku do piątku, z weekendem wypełnionym albo domowymi zaległościami, albo mocno zakrapianą imprezą, nie mamy wolnej chwili, aby się zastanowić, co tak naprawdę mnie uwiera?
Brak wiedzy i umiejętności, jak sobie poradzić z ciemnością, która bezczelnie zalała nasze serce, duszę, myśli również prowadzi do tego, że latami dajemy się zasysać kruczej ciemności. Sposobem na to jest obserwowanie innych, spotkanie się z psychologiem, przedefiniowanie życia, poszukanie narzędzi, które pozwalają iść ku górze. Zauważyć wybór. Zdecydować, czy spadanie na dno jest tym, czego się chce, czy jednak warto coś zrobić z tym, co już i tak jest, i nie zmaże się tego gumką myszką.
Moje zapiski udekorowałam fotografiami przedstawiającymi ludzkie rzeźby, które są niepełne. Tak wygląda człowiek zagubiony, człowiek cierpiący, człowiek pozbawiony celu. Upijając się egzystencjonalnym dramatem, gaśniemy, stajemy się przeźroczyści i w końcu znikamy. Każdy dzień w kolorze czarnym pozbawia nas kawałka naszego JA i stajemy się wybrakowani. Pustka, strach, obojętność zaczynają rządzić naszym światem. Chciałabym, aby każdy z nas, kiedy upadnie, wiedział, że nie musi już zawsze leżeć... aby rozejrzał się za wyjściem ewakuacyjnym... aby poszukał źródła, które da mu siłę, aby walczył o pełnię, o całość, o jedność. Nie bądźmy takimi wybrakowanymi rzeźbami. Stańmy się sobą w najczystszej postaci i pokochajmy to nie zawsze idealne życie. Nie uciekajmy, nie kurczmy się, nie znikajmy. Świat jest zbyt piękny, aby zamknąć oczy i udawać, że go nie ma. Nie bójmy się oddać cierpienia. Nauczmy się odwagi dnia. Uwierzmy, ŻE MOŻNA, ŻE WARTO, ŻE TRZEBA IŚĆ W SWOIM KIERUNKU. Zauważmy, że nie definiuje nas to, z jakiego powodu cierpimy, ale jak sobie z tym cierpieniem radzimy. Pamiętajmy, że zrobienie miejsca na nowych ludzi i nowe doświadczenia jest tym, co pozwala zrobić krok do przodu i otworzyć nowy rozdział naszej prywatnej księgi zwanej życiem.
Joanna Wall - polski psycholog
https://www.psychologwall.com/
https://www.facebook.com/psycholog.wall/
Źródło zdjęć:
Bruno Catalano
https://www.facebook.com/p/Bruno-Catalano-100044142653739/
Kommentare