Podsumowanie październikowe projektu Wędrówka dookoła Wielkiej Brytanii: w ciągu ostatnich trzech miesięcy wykorzystaliśmy 37 dni, aby być na szlaku; sumarycznie przeszliśmy 1126.37km, czas to 223 godziny i 55 minut.
W sobotę 28.10.23 pojechaliśmy do Foxfield i dreptaliśmy wzdłuż drugiego brzegu rzeki Duddon.
Dojechaliśmy na miejsce i okazało się, że pociąg, który miał nas zawieźć do Barrow-in-Furness, nie przyjedzie. Takie poranne niespodzianki to forma zimnego prysznicu, który gwarantuje szybką pobudkę. Po raz kolejny trzeba było się spiąć, skupić i sprawnie stworzyć konstruktywny plan B. Szybkie dostosowywanie się do nowych warunków staje się umiejętnością wymaganą.
Zdecydowaliśmy, że najpierw pójdziemy do Duddon Bridge, z którego i tak musielibyśmy się cofnąć do Foxfield, i po tym spacerze, ponownie spróbujemy dostać się pociągiem do Barrow. Mogliśmy na ten odcinek poświęcić dwie godziny.
Trasa pokrywała się ze szlakiem Cumbria Coastal Way. Droga była wygodna. Prowadziła przez wzgórza i doliny, które odziane w jesienne szaty prezentowały się ślicznie.
Przechodziliśmy też przez miasteczko Broughton-in-Furness, gdzie mijaliśmy BROUGHTON VILLAGE BAKERY & CAFE. Tradycyjnie byśmy zawitali do tego miejsca, aby nacieszyć się lokalnymi specjałami, ale że czas troszkę nas gonił, to musieliśmy obejść się smakiem. Gdzieś tam pojawiła się w głowie myśl, że jak będziemy wracać, to może chociaż kupimy ciastko i kawę na wynos, ale zrezygnowaliśmy z tej pokusy, aby nie ryzykować przypadkowego spóźnienia się na pociąg.
Na stację kolejową doszliśmy punktualnie. Kilka minut później jechaliśmy już w kierunku Barrow (koszt dwóch biletów - 9.60f). Nie mogłam sobie przypomnieć tego miejsca. Wiem, że tam byliśmy, ale nie potrafiłam z niczym sobie tego dużego miasta skojarzyć. Dopiero, jak znalazłam się w poczekalni, to zorientowałam się, gdzie jestem. To tutaj odwołano nam trzy pociągi i ostatecznie musieliśmy skorzystać z autobusu, aby dotrzeć po wędrówce do auta. To by tłumaczyło, dlaczego w Foxfield jeden z pociągów również się nie pojawił.
Rozpoczęła się nasza droga powrotna. To była mieszanka ulic, ścieżek, brzegów i plaż. Było sporo miejsc, gdzie nogi nam troszkę powykręcało, gdzie się troszkę umordowaliśmy, gdzie o sprawnym kroku do przodu nie było mowy. Kamyczki i kamienie, wąskie i błotniste dróżki w wysokich trawach, skośne powierzchnie. A dookoła jakoś smętnie i nudno. I jeszcze na koniec deszcz. Zdarzył się również odcinek, który był totalnie zalany i tylko dzięki temu, że był odpływ, a plaża miała twardy grunt, udało nam się kontynuować marsz.
Usiadłam w aucie i jedyne słowo, które wypowiedziałam to ZALICZONE.
A zaraz potem pojawiła się mieszanka rozmaitych emocji. Z jednej strony, radość, że pokonaliśmy kolejną rzekę. Z drugiej, świadomość, że teraz to już mamy naprawdę wszędzie daleko.
Dotarliśmy do punktu, gdzie musieliśmy podjąć decyzję, co dalej i jak dalej? Czy projekt ma być turystycznym doznaniem i będziemy go realizować, gdy pogoda i czas na to będą pozwalały? Czy nasze podejście do tematu będzie bardziej techniczne i będzie posiadało pewne założenia kilometrowe? Żadna z tych wersji nie jest zła. Ta pierwsza, daje spokój i możliwość delektowania się krokiem, miejscem i czasem. Ta druga, daje poczucie, że robimy postępy, które sprawnie przybliżają nas do ukończenia projektu i osiągnięcia celu. Wybierając pierwszą opcję byśmy musieli udźwignąć rozciągnięty czas, bo wędrówka będzie trwała długimi latami. Decydując się na drugą, trzeba się liczyć z wiatrem, deszczem i zmęczeniem.
Lubię widzieć progres w tym, co robię. Lubię zbliżać się do wyznaczonego celu w sposób widoczny. Lubię, gdy coś się dzieje, jest dynamicznie, aktywnie z elementami przygody. To mnie motywuje i napędza. Ale nie jestem fanką zimna, wiatru i deszczu. Nie wiem, czy moja psychika udźwignie spacery, kiedy będzie lało i wiało, kiedy wszystko dookoła będzie szare, mgliste, posępne i zamazane? Nie znam siebie od tej strony. Adam mówi, że ma w sobie coś z neandertalczyka i jak trzeba iść, to idzie, bez zwracania uwagi na niskie temperatury czy mokre krople, które lecą z chmur. Tylko, czy ja dam radę? Hm... myślę o osobach, które przeszły dookoła UK i wiem, że każda z nich musiała udźwignąć warunki pogodowe.
Chcemy podnieść rękawicę, którą sami sobie rzuciliśmy. Podjąć się wyzwania i ukończyć zadanie w jak najlepszym czasie. Na okres jesienno-zimowy wyznaczyliśmy sobie pokonanie 300km miesięcznie. Czy się uda? Nie wiem. Ale wiem, że dużo jest w głowie. Tam kryje się lęk, niepewność, lenistwo, unikanie niewygody. Bezpieczeństwo czterech ścian, w których jest ciepło i niewiele trzeba robić, czyni człowieka słabym. A ja chyba chciałabym poszukać siły. Chciałabym LĘK zamienić na POZNAWANIE, LENISTWO na DZIAŁANIE, DYSKOMFORT na ROZWÓJ, UNIKANIE na OSIĄGANIE.
Posiłkując się Jackiem Walkiewiczem... kiedyś bym się bała i bym nie robiła... teraz się boję, ale robię, bo chcę iść DALEJ.
Foxfield - Duddon Bridge - 9.93km - 1 godzina i 56 minut - 28.10.23 Sobota
Foxfield - Barrow-in-Furness - 23.18km - 4 godziny i 54 minuty - 28.10.23 Sobota
Comments