Kupiłam sobie tę książkę na urodziny. Chciałam dowiedzieć się, jak osiąga się niemożliwe... chciałam zrozumieć to, co nie mieści się w mojej wyobraźni... chciałam być świadkiem przekraczania granic wytrzymałości. Byłam bardzo ciekawa, jak ten wielki sukces wygląda od zaplecza? Jakim trzeba być człowiekiem, aby dokonać coś tak wielkiego i jaką cenę się za to płaci?
Historia jest opisana prostym, nieskomplikowanym, człowieczym językiem. Nie ma w niej kolorowych ozdób, pustych i napuszonych jak paw przechwałek, ani zarozumiałej pewności siebie. Sean, jako główny bohater nie błyszczy jak bombka na choince. Daleko mu do bycia idealnym. Regularnie upada i karmi się wątpliwościami. Szczerze i bez pruderii pisze o popełnionych błędach, o bólu, o ego, o łzach, o tęsknocie, o zmęczeniu, sikaniu, kupie. To nie jest opowieść, w której perfekcyjny plan, bogaci sponsorzy i utalentowani współpracownicy tworzą bańkę, która sprawia, że pokonywanie rekordu jest czystą przyjemnością i pachnie fiołkami. Autor książki realistycznie pokazuje, jak mocował się ze sobą, ze swoim ciałem, pogodą i kawałkiem świata.
"Iron 105" nie jest dla każdego czytelnika. Nie każdy znajdzie w tej historii inspirację i motywację do działania. Dla wielu osób ów wyczyn będzie szaleństwem, niepotrzebnym ryzykiem, nic niewnoszącym niebezpieczeństwem. Osobiście cieszę się, że ta książka została napisana. Rekord Świata Sean-a nie jest tylko zwykłą liczbą. Ma on ludzką, spoconą i pobrudzoną błotem twarz, po której spływają krople deszczu... kulejące ciało, które trzęsie się z zimna, które pomimo bólu współpracuje do końca... poobijany umysł, który musi przełknąć słone łzy i nauczyć się zatrzymać się w bezruchu, aby przetrwać...
Urzekła mnie zwyczajność i naturalność tej opowieści. Jest w niej spora dawka ekshibicjonizmu. Myślałam, że takie wyzwania osiąga się w atmosferze dobrze przygotowanej logistyki, wytrenowanej siły, szerokiego i codziennego wsparcia. Okazuje się jednak, że przy skali takiego przedsięwzięcia zawsze coś dzieje się nie tak... zawsze są potknięcia... zawsze znajdują się przeciwnicy. Początkowy entuzjazm przeplatany jest dniami, kiedy się nic nie chce, kiedy nic nie wychodzi, kiedy porażka jest na wyciągnięcie ręki, kiedy wewnętrzny monolog kwestionuje każdą decyzję i sens jakiegokolwiek działania. Zmęczenie szybko przejmuje stery. Poranki nie smakuje, a wieczory mają zapach piekła. Trzeba wtedy umieć przejść na automat, znaleźć w sobie powód, aby brnąć dalej. Odkopać siłę i wiarę, aby się nie poddać.
Sean Conway pokazuje, że MOŻNA. Chociaż czasami się nie powinno. Tylko że bardzo się chce. I to niepoprawne CHCE, zrozumie tylko pasjonat ruchu, sportu, aktywnego trybu życia, który sam otarł się o własne granice, pokonał je i zrobił krok w nieznane, przekraczając swoje ograniczenia. Dla takich osób jest ta książka.
Pływanie - 2.4 mile (3.9km), jazda rowerem - 112 mil (180.2km), bieg - 26.22 mile (42.2km) - i tak dzień w dzień przez 105 dni.
ความคิดเห็น