Rzeka Lune - 23km + Kanał Montgomery - 23km = moje 46 świeczek na urodzinowym torcie
Tradycja zamiany urodzinowych świeczek na urodzinowe kilometry jest bardzo młoda i liczy sobie dopiero dwa lata. 44km przeszłam na Anglesey i tym samym rozpoczęłam projekt przejścia tej wyspy dookoła, co było pięknym doświadczeniem, które wspominam ciepło i serdecznie. 45km wychodziłam na odcinku Fleetwood - Lytham St Annes i ta trasa była częścią naszej wędrówki dookoła Wielkiej Brytanii, którą wciąż kontynuujemy. W tym roku chciałam, aby było inaczej. Po pierwsze kilka dni przed urodzinami ukończyłam wyzwanie The 496 Challenge i mówiąc szczerze, po przejściu prawie 500km w ciągu miesiąca, byłam najedzona kilometrami do syta. Po drugie ciało dopominało się o regenerację i nawet głowa przewracała oczami na myśl o jednorazowym przejściu 46km. Po trzecie zmiany są życiu potrzebne, bo to dzięki nim przełamuje się płaską monotonię i pobudza się nowe zmysły do działania. Robi się wtedy ekscytująco, przez ciało przechodzi przyjemne mrowienie, pojawiają się skrzydła, które pozwalają latać.
Weekend był pogodny. W sobotę (10.08.24) wybraliśmy się na szlak w okolice rzeki Lune. Poznaliśmy jej ujście, idąc wzdłuż wybrzeża UK. Od niedawna podczas naszych wypraw idziemy w kierunku jej źródła. Wykorzystaliśmy ten projekt na skolekcjonowanie pierwszych 23km. W niedzielę (11.08.24) pojechaliśmy do Walii. Kolejne 23km były częścią nowego pomysłu. Tego dnia rozpoczęliśmy wędrówkę w towarzystwie kanału Montgomery. Chciałam dotknąć początku. Stanąć w miejscu symbolicznych narodzin. Popatrzeć, jak zaczyna się życie. Wisienkami na torcie były Kendal i Newtown, po których spacerowaliśmy w urodzinowym nastroju.
Urodzić się, to wybrać się w podróż, podczas której każdy dzień jest szansą. Urodzić się, to mieć okazję, aby istnieć, tworzyć, korzystać z niekończących się możliwości, jakie oferuje świat. Urodzić się, to czasami mocować się z życiem, potykać się i upadać, ale tak długo, jak oddychamy, możemy się podnosić i decydować, w jakim tempie chcemy iść przed siebie. Nie zawsze trzeba biec. Nie zawsze trzeba pędzić. Są etapy, kiedy warto się poślimaczyć i popatrzeć na wszystko, co nas otacza w zwolnionej wersji.
Poznawanie Rzeki Lune jest, póki co, czarującym doświadczeniem. Czasami czujemy się, jakbyśmy odkrywali Amazonkę. Przedzieramy się przez zarośnięte ścieżki albo kompletnie musimy zmieniać drogę, bo ta planowana już nie istnieje. Generalnie jednak idzie nam się dobrze. Maszerujemy przez bezludne przestrzenie, rozległe pastwiska, zielone połacie, a dookoła mamy wzgórza, górki i pagórki. Szlak nam faluje to w górę, to w dół. Oboje tęskniliśmy za takim klimatem. Wiejska cisza, górskie krajobrazy, dotknięcie pustki.
Kanał Montgomery również nie zawiódł. Spacerując przy nim, nasiąkamy swoistą i szczególną atmosferą, którą mają w sobie tylko kanały. Prostota życia wycisza krok. Tutaj zwalniamy. Przechodząc pod kolejnymi mostami, mijając kolejne śluzy, odnosimy wrażenie, że zamykamy jeden etap, aby móc otworzyć kolejny. Z zachwytem i wdzięcznością przyjmujemy bujnie rozrośniętą przyrodę i spokój, który odnajdujemy w tych terenach.
Dwa dni. Dwa kraje. Dwa szlaki. Dwa projekty. Oba inne, nowe, odmienne, różnorodne. Urodzinowe kilometry w tych miejscach były tak kolorowe, jak urodzinowe świeczki. Wypełniały czas po brzegi rytmicznym krokiem, wyjątkowymi widokami, pozytywnymi emocjami, uśmiechem od ucha do ucha. Do domu przywiozłam w plecaku radość, iskierki w oczach, oraz przyspieszone bicie serca przygody. A to dopiero początek. Przed nami jeszcze sporo kilometrów do wydeptania na tych trasach. Z niecierpliwością czekam na więcej, na dalej, na to, co zobaczę za kolejnym zakrętem.
Comments