Szkocja. Cztery godziny jazdy. Przynajmniej w teorii. Na odcinku o długości 250 mil wszystko może się zdarzyć. Jeden korek, drugi korek, zamknięty pas na autostradzie, albo i dwa, zwolnienie, zagęszczenie, i inne konfiguracje losowe. Kiedy wiem, że czeka mnie siedzenie kilka godzin w aucie, to zabieram ze sobą rozmaite tematy do przepracowania, myśli niepoukładane, wątpliwości do wyprostowania. Na początku, zwyczajnie wpatruję się w drogę, zlewam się z rytmem jazdy, daję głowie odpocząć. Wyłączam się, pozwalam obrazom swobodnie przemijać, oddycham spokojnie. Nie mam potrzeby myślenia. Po jakiejś godzinie na pełnym relaksie odpływam w świat wewnętrznego monologu. Sprawdzam, gdzie jestem, co mnie uwiera, na co mam ochotę. Pozwalam sobie na szczerość. Nic mnie nie ogranicza. Mogę wszystko. Pomijam rzeczywistość, wymagania, zasady, struktury. Włóczę się po obszarach, gdzie spotykam swoje pragnienia i niekonwencjonalne pomysły, które bym chciała zrealizować. Podejmuję decyzje o robieniu kroków do przodu na obcych mi ścieżkach. Uśmiecham się do siebie diabelsko. Lubię tę moją odwagę w myśleniu, ten brak granic w tworzeniu nowych projektów, pasję, która pobudza wyobraźnię. Na co dzień już nie jestem taka śmiała i otwarta, ale ostatecznie moje CHCIEĆ i MÓC spotykają się pośrodku.
Nasz rozszerzony weekend w Szkocji, to niezapomniane, przepiękne, wzruszające, odbierające mowę wschody słońca, przemaszerowane 107.65km, i wiele godzin, kiedy mogliśmy przyglądać się tej niezwykłej krainie. Jeszcze nigdy nie mieliśmy jej w takiej ilości. Każdego dnia odkrywaliśmy i poznawaliśmy niezliczoną ilość nowych rzeczy. Bogactwo różnorodnych obrazów, bodźców, przeżyć sprawiało, że ze smutkiem kończyliśmy zaplanowany etap szlaku, i nie mogliśmy się doczekać kolejnego dnia, aby ruszyć ponownie przed siebie. Kilometry mijały nam niezauważalnie, szkockie powietrze, które było pozbawione wiatru, wypełniało nas ciszą i spokojem, odmienność otoczenia nadawała lekkość stawianym krokom. Chciało się iść bez końca.
Były zwierzęta, które tak samo przyglądały się nam, jak my im. Niewielkie stado saren w okolicach torów kolejowych, które na nasz widok wcale nie uciekły, tylko wpatrywały się w nas z uwagą. Rudzik, który siedział na gałązce w centymetrowej odległości od nas i patrzył nam prosto w oczy. Królik, który przykucnął pod krzakiem i odprowadzał nas wzrokiem, kiedy się od niego oddalaliśmy. Foki, które niedaleko wioski relaksowały się na widocznych przy odpływie skałkach. A jeszcze trzeba wspomnieć o wszystkich rozśpiewanych ptakach na mokradłach, łąkach i terenach zadrzewionych. To nasza pierwsza wędrówka w towarzystwie zwierząt, które mają poczucie, że są u siebie, a nas traktują jak nieszkodliwych gości.
Były rzeki i zatoki, a tym samym mosty i mościki, po których przechodziliśmy z jednego na drugi brzeg. River Leven, Firth of Forth, River Almond, Water of Leith. Ujścia, porty, wchodzenie w głąb lądu, i spacerowanie między wolno stojącymi domami oraz osiedlami, gdzie mijając ludzi, mogliśmy wsłuchiwać się w szkocki akcent, a i od czasu do czasu w konwersacje prowadzone w języku szkockim.
Były miasta takie, jak Kinghorn, w którym się zatrzymaliśmy, Kirkcaldy, Leven, Elie and Earlsferry czy Inverkeithing. Były też wioski i wioseczki, które mijaliśmy nie raz z nadzieją na znalezienia ciekawego miejsca, gdzie można wypić kawę i zjeść lokalnie upieczone ciacho. West Wemyss, East Wemyss, Saint Monans, Pittenweem, Aberdour, Dalmeny. W tych wszystkich miejscowościach nasze głowy kręciły się we wszystkie strony świata. Każdy detal był interesujący, każda informacja była ciekawa. Podpatrywaliśmy miejscowych, jak żyją, jaką mają rutynę dnia, czym się zajmują? Nie wszędzie turysta był w centrum uwagi. Sporo zamieszkanych terenów posiadało tradycyjną ulicę o nazwie High Street, ale nie było na niej ani jednego sklepu. Daleko nam było do Highlands, ale nawet na wybrzeżu po stronie Edinburgh świat w wielu miejscach jest pusty i głuchy, pozbawiony kolorowych świateł, brokatu, tanecznej muzyki i zapachu ulicznego jedzenia. Zamiast tego jest przestrzeń, dzień odarty z cywilizacyjnych bodźców, osadzony na niewielkim betonowym metrażu, za którym rozciąga się rzeczywistość natury.
Były nowe szlaki ze swoimi indywidualnymi oznaczeniami. Fife Coastal Path, Dysart Town Trail, General Sosabowski Way, North Sea Trail, który jest międzynarodowym, długodystansowym szlakiem turystycznym wzdłuż wybrzeża Morza Północnego prowadzącym przez siedem krajów i 26 obszarów partnerskich. Natrafiliśmy również na John Muir Way, szlak o długości 215 kilometrów, który pieszych i rowerzystów prowadzi od wybrzeża do wybrzeża Szkocji - taki szkocki Coast to Coast.
Były zabytki i ruiny, przy których zawsze na chwilę przystanęliśmy. Jaskinie Wemyss, które niestety są zagrożone erozją wybrzeża, zrujnowany kościół St. Bridget's Kirk, kaplica Donibristle Chapel, imponujący Dalmeny House.
Były też chętnie odwiedzane przez nas lokalne kawiarnie i piekarnie. Bayne’s the Family Bakers ze swoimi szkockimi wypiekami, które pożeraliśmy w tempie Pasibrzucha, Clock Tower Café, gdzie ilość chętnych przerastała możliwości przestrzenne kawiarni, a w Edinburgh weszliśmy do Mòr Bakehouse, który jest sieciówką, ale specjały tego miejsca kosztowaliśmy po raz pierwszy i było warto :-).
Były długaśne plaże, falujące wydmy, skaliste brzegi, urwiste klify, promenady, zaciszne zakątki, dzikie przestworza.
Był też drogowskaz od świata, tym razem napotkany w Kirkcaldy, gdzie weszliśmy do Bob & Berts, aby napić się kawy. Adam składał zamówienie, a ja wypatrzyłam zdanie TRAVEL OFTEN. GETTING LOST WILL HELP YOU FIND YOURSELF - PODRÓŻÓJ CZĘSTO. GUBIENIE SIĘ POZWOLI CI ODNALEŹĆ SIEBIE.
Podsumowując, mogę powiedzieć, że działo się. Szkocja zachwycała, uczyła, zasypywała rozmaitymi doświadczeniami. Po kilku dniach w jej towarzystwie jeszcze bardziej nas przyciąga, kusi i intryguje. Anglia jest piękna, Walia ma w sobie siłę i moc, Szkocja jest zagadką. A w tym wszystkim my. Dwójka ludzi, która idzie dookoła Wielkiej Brytanii. Kiedy tworzę w głowie skalę porównawczą pomiędzy rozmiarem człowieka a linią brzegową UK, to się uśmiecham. Na kilka chwil staję się maleńką mrówką, która podejmuje się niemożliwego. Po kilku krokach, wyobrażając sobie, jak punkcik o moim kształcie przesuwa się po granicy woda-ląd, moje JA wypełnia się odwagą zepchniętą w życiu codziennym na samo dno. PO CO zamienia się na A DLACZEGO NIE, NIEMOŻLIWE przestaje istnieć. I już nie chodzi tylko o kilometry, które mam ochotę przejść, ale o życie, które pragnę zrozumieć, o poznanie samej siebie, o otworzenie się na świat.
Kinghorn - Leven - 22.92km - 5 godzin i 22 minuty - 23.02.24 Piątek
Leven - Kilrenny - 29.57km - 6 godzin i 34 minuty - 24.02.24 Sobota
Kinghorn - Dalmeny - 30.98km - 6 godzin i 44 minuty - 25.02.24 Niedziela
Dalmeny - Edinburgh - 24.18km - 4 godziny i 49 minut - 26.02.24 Poniedziałek
Comments