top of page

Llwybr Llechi Eryri: Bangor to Waunfawr - 28.4km - 1.058 Elevation gain - 12-13.10.24

Realizacja projektu WĘDRÓWKI DOOKOŁA WIELKIEJ BRYTANII chwilowo przystanęła w miejscu. Ale nie zapomnieliśmy o tym naszym wyzwaniu. Cierpliwie czekamy na moment, kiedy będziemy mogli powrócić na wybrzeże i iść DALEJ przed siebie. Kontynuować naszą przygodę z wszystkimi jej urokami i atrakcjami.


Póki co włóczymy się na innych szlakach. Cieszy nas to, bawi, często zaskakuje i zachwyca. W głowach nam się nie mieści, jak wiele pięknych miejsc jest jeszcze do zobaczenia, do przedeptania.


Po naszym spacerze po drogach, ścieżkach i ścieżynkach na Penmachno Trail, gdzie tajemnicze lasy, zielone wzgórza i niezwykłe widoki dzieliły się z nami swoją mocą i energią, mój apetyt na poznawanie Walii wzrósł do rozmiaru wilczego głodu. Coś ciągnęło mnie w te strony, wołało, pchało. Uparłam się jak dziecko, że jak jechać to tylko tam. I udało się. Wykopałam Llwybr Llechi Eryri (Snowdonia Slate Trail). Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać? Nie miałam pojęcia, w jakich terenach będę wędrować? Nie umiałam sobie wyobrazić, co zobaczę po drodze? Pewne było tylko to, że jak spodoba nam się pierwszy raz, to będziemy mogli go powtarzać 13 razy.



W sobotę (12.10.24) pojechaliśmy do Bangor. Tam wszystko się zaczyna. Dotrzeć mieliśmy do Bethesda, gdzie kończy się odcinek numer jeden. Do przejścia mieliśmy troszkę powyżej 10km. Po wyjściu z auta zobaczyłam drogowskazy i znaczki Wales Coast Path, i na twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Ciepło rozlało się w sercu. Wspomnienia. Nasz wielki projekt. Byłam tu. Szłam tędy. Tyle tylko, że cel był inny. Z refleksjami na ramieniu ruszyliśmy w kierunku Port Penrhyn. Morze przez krótki czas nam towarzyszyło. Wpatrywałam się w nie z sentymentem, z zadumą i tęsknotą. Brakuje mi tych rozmów z falami. Wypływania wzrokiem na szerokie wody.



Morskie rozmyślania przerwała zmiana otoczenia. Szlak poprowadził nas do parku, w którym mogłam się przyglądać kolorom jesieni i wsłuchiwać w nurt rzeki.





Potem różnorodność miejsc, terenów, przestrzeni przeplatała się dynamicznie, tworząc ciekawy kalejdoskop obrazów, krajobrazów i widoków. Zatracaliśmy się w bujnej naturze, szerokim łukiem omijaliśmy stado byków, skorzystaliśmy z zakupu wiejskich jajek, wpatrywaliśmy się w surowe szczyty górskie, które często mieliśmy w tle.




Planowaliśmy tego dnia przejść tylko jeden segment, ale okoliczności przyrody tak nas zauroczyły, że postanowiliśmy iść dalej. Szło się miło i przyjemnie. Nasiąkaliśmy ciszą i spokojem jak gąbki.



Aż stało się to, co miało się stać. Przyszedł zapowiedziany deszcz. Przywitał się z nami na połoninach. Wiało i padało nam prosto w twarz. Krople deszczu uderzały w poliki i zalewały oczy. Woda leciała z góry i woda zalewała nas z dołu. Szlak był kompletnie podmokły. Szliśmy wśród wysokich traw i wrzosów, a ziemia regularnie się pod nami uginała. Adamowi udało się pięknie wpaść w błoto po kostki. Tym samym wyrównał moje wcześniejsze soczyste wdepnięcie w krowi placek. Wytrwale skakaliśmy z kępki na kępkę, aż w końcu stanęliśmy na twardej asfaltowej powierzchni, i mogliśmy z góry spojrzeć na Llanberies. Adam zaczął się orientować w autobusowym powrocie do Bangor. Ciekło z nas strumieniami. Robiło się już trochę późno jak na tę porę roku. Zmoczone nogi zaczęły dawać o sobie znać. Możliwości skorzystania z transportu publicznego nie było widać. Postanowiliśmy wracać do Bethesda, skąd bezpiecznie mogliśmy dojechać do Bangor. I znowu trawy, wrzosy, błota i masa wody. Pominęliśmy ostrożność i po prostu szliśmy. W butach chlupało. Ale za to deszcz mieliśmy w plecy. Zresztą po kilku kilometrach nawet sobie poszedł w swoją stronę, a my mogliśmy cieszyć oczy pięknymi kolorami tęczy.



W niedzielę (13.10.24) powróciliśmy na szlak. Pojechaliśmy do Llaneries, gdzie pijąc kawę z termosu, mieliśmy obłędny widok na jezioro i wzgórza. Poranek był chłodny. Całe cztery stopnie.



Ten odcinek zaczął się od wspinaczki w górę. Ale, jak osiągnęliśmy wymaganą wysokość, szliśmy sobie spokojnie, falując delikatnie to w górę to w dół. Widoki ponownie skupiły na sobie całą naszą uwagę.





Sprawnie dotarliśmy do Waunfawr. Na przystanku autobusowym okazało się, że za dwie minuty podjedzie autobus. Problem polegał na tym, że nie jechał tam, gdzie potrzebowaliśmy. Kierowca jednak był na tyle miły, że podpowiedział nam, abyśmy pojechali do Caernarfon, a stamtąd do Llanberies. Tak zrobiliśmy. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, rozpoczęliśmy wędrówkę w drugą stronę, aby uzupełnić segment drugi, który w sobotę zrobiliśmy tylko w połowie. Było ech, och, ach...





Magiczne lasy, farmy hodujące konie, gęsi, kaczki i wielkie świnie, oraz towarzystwo majestatycznych gór. Doszliśmy do punktu, gdzie dzień wcześniej tonęliśmy w deszczu i wróciliśmy po swoich śladach do samochodu.



Llwybr Llechi Eryri jest kółkiem, które ma 146.8km i 5.205m przewyższenia. Za nami trzy odcinki. Przed nami jeszcze 10 segmentów, które kryją w sobie niewiadomą. W jesiennej odsłonie szlak prezentuje się cudownie. Ma w sobie zapach szczerości, kształt prostoty, dotyk surowych nierówności. Świat w tych miejscach jest tak piękny, że jego wyjątkowość nie mieści się w sercu. Pozostaje łza szczęścia kręcąca się w oku i radość, że się tam jest, widzi, stawia krok po kroku.

Llwybr Llechi Eryri Section 1: Bangor to Bethesda - 10.3km - 348 Elevation gain

Llwybr Llechi Eryri Section 2: Bethesda to Llanberis - 10.5km - 388 Elevation gain

Llwybr Llechi Eryri Section 3: Llanberis to Waunfawr - 7.6km - 322 Elevation gain

9 wyświetleń0 komentarzy

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page