top of page

Llwybr Llechi Eryri: Tanygrisiau - Cwt-y-Bugail Slate Quarry - 29.66km - 09.11.24

Mieliśmy ambitny plan przejścia około 30km w terenie górkowatym. Z racji tego, że wcześniej nie było nas w tych miejscach, że nie znaliśmy szlaku, że nie wiedzieliśmy jak ukształtowana będzie droga, i na ile strome będą przewyższenia, zdecydowaliśmy się wstać o 5 30 rano. Długo jechaliśmy w ciemnościach. Kiedy się nieco rozjaśniło, byliśmy już wśród wzgórz. Wypiliśmy w aucie kawę z termosu, przyglądając się skalnym przestrzeniom i zastygłej ciszy, która emanowała tajemniczością. Nasiąknęliśmy obrazami, które nas otaczały i ruszyliśmy dalej.


Zaparkowaliśmy na stacji kolejowej w Tanygrisiau. Stamtąd rozpoczęliśmy segment dziewiąty Snowdonia Slate Trail. Było szaro, nieco mgliście, chłodno, mocno jesiennie, z wilgocią w powietrzu. Nieobecność wypełniająca otoczenie, w którym się znajdowaliśmy, pokryła nas od stóp do głów. Fizycznie poruszaliśmy się sprawnie, ale zmysły jakby się oderwały, rozpłynęły i nie dotrzymywały nam towarzystwa. Organizm upominał się o kofeinę i cukier.

Od znaczka do znaczka, od drogowskazu do drogowskazu, troszkę w górę, potem lekko w dół, szerszymi drogami i wąskimi ścieżkami dotarliśmy do miasteczka Blaenau Ffestiniog. Tam odwiedziliśmy Co-op, w którym kupiliśmy latte z maszyny i świeżo upieczone ciacha. Pierwszy łyk gorącego napoju... pierwszy kęs słodkiego ciasteczka... i pyski nam się uśmiechnęły, serce zaczęło radośniej bić, a krok nabrał entuzjastycznego rytmu. Ciało i umysł stały się ponownie jednością. Zrobiło się przyjemnie. Zapach przygody wciągaliśmy nosem. W oczach rozbłysły figlarne iskierki.





Ochoczo, dziarsko, zaczepnie, z pełną otwartością na to, co przyniesie szlak, kierowaliśmy się w głąb Narodowego Parku Snowdonia. Tam widoki, krajobrazy i ukryte zakątki napotkane za zakrętem, przekraczały naszą skalę pojmowania piękna. Szuraliśmy po liściastych dywanach, wpatrywaliśmy się w kolory jesiennych drzew, wdychaliśmy zapach lasów. Mijaliśmy wodospad za wodospadem, wzburzone potoki i szeleszczące strumyki. Dotarliśmy do wąwozu, który zachwycał swoją dzikością i stał się moją kropką nad "i". W tym miejscu oniemiałam, stanęłam w miejscu i zaniemówiłam. Wzruszenie wyszło łzami, które spokojnie płynęły po policzkach.


Zwolniliśmy. Wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze sporo kilometrów do przejścia, ale popychać ten szlak, przyspieszać cokolwiek było czymś nieprzyzwoitym. Tutaj należało patrzeć, widzieć, czuć. Zadbać o to, aby nie stracić z tej wędrówki ani kropli wyjątkowości, która nas dotykała.





Niezwykłość odcinka, który pokonywaliśmy tego dnia, była proporcjonalna do wysiłku, jaki musieliśmy włożyć, aby iść do przodu. Jeszcze, kiedy byliśmy na etapie łagodnego falowania to w górę to w dół, mieliśmy czas, aby nogi odpoczywały na prostych przejściach. Ale kiedy zaczęły się długaśne podejścia, zrobiło się poważniej. Stroma wspinaczka w górę nie chciała się dobrowolnie skończyć. Doszliśmy do punktu, gdzie wydawało się, że nie ma już nic wyżej. Zaczęliśmy schodzić w dół. Tam okazało się, że ponownie musimy się wspiąć na odpowiednią wysokość. Tym razem po asfaltowej drodze, która wiła się, jak serpentyna. Spojrzałam, gdzie muszę dotrzeć. Zwątpiłam w swoje możliwości. Powoli stawiałam krok po kroku. Męczyłam się. Nogi z trudem wykonywały swoją robotę. Słabłam. Ale czym bardziej malałam kondycyjnie, tym ku mojemu zaskoczeniu, stawałam się silniejsza od środka. Serotonina i endorfiny wydobywały się z obolałych mięśni i zmęczenia. W głowie pojawiły się ustawienia podstawowe. Była tylko droga, górskie powietrze i miarowy marsz do przodu. Wciągnęłam się na górę z uśmiechem na twarzy. Byłam pewna, że zwyciężyłam, że dałam radę, że pokonałam własną niemoc i subiektywne niemożliwe.





Dotarliśmy do kamieniołomu. Droga wciąż pięła się ku niebu. Entuzjazm zgasł. Satysfakcja wyparowała i straciła na ważności. Pozostało ciche milczenie oraz automatyczne stawianie nogi za nogą. Nie spodziewaliśmy się, że droga aż tak nas poszarpie. Byliśmy przygotowani na wysiłek, ale nierówne ścieżki, grząskie błota i zalane połoniny, powykręcały nam nogi i wypatroszyły z energii. Nasze tempo momentami spadało do 3km na godzinę.



Kiedy wsiadłam do samochodu, cieszyłam się, że po prostu jestem. Minimum było wystarczające. Skomplikowany świat przestał istnieć. Pomyślałam, że wyjście w życie z takiej podstawy sprawia, że widzi się wyraźniej. Człowiek zauważa swoją odwagę do robienia rzeczy, które uznaje za niekonwencjonalne. Chce robić to raz za razem, powtarzać regularnie i cieszyć się tym. Odkrywać w ten sposób pokłady osobistej mocy.



Llwybr Llechi Eryri Section 9: Tanygrisiau to Llan Ffestiniog - 8.9km - 378m Elevation gain


Llwybr Llechi Eryri Section 10: Llan Ffestiniog to Penmachno - 21.7km - 995m Elevation gain - tym razem przeszliśmy tylko część - doszliśmy do Cwt-y-Bugail Slate Quarry




10 wyświetleń0 komentarzy

Comentários

Avaliado com 0 de 5 estrelas.
Ainda sem avaliações

Adicione uma avaliação
bottom of page