Przyglądałam się mapce Wielkiej Brytanii i szlakowi, który Adam rysuje za każdym razem, kiedy wybieramy się nad wybrzeże. Odległości między odcinkami, które już przeszliśmy, nie wydawały się zbyt długie. Pomyślałam, że miło by było spróbować je połączyć. Dołożyć brakujące puzzle i wydłużyć ciągłość długości ramki. Kolejne dwa dni chodzenia po wschodnim brzegu Anglii sprawiły, że droga od Saltburn-by-the-Sea do South Shields nie ma już żadnych przerw ani dziur. Tu coś wypełniliśmy, tam gdzieś dołożyliśmy i nasza widoczność po tej stronie wyspy nabrała rozmiaru 76.44km.
Piątkowy wyjazd do Middlesbrough rozpoczął nam się kompletnie na NIE. Nie wiele odjechaliśmy od domu, kiedy okazało się, że autostrada została zamknięta. Było coś koło siódmej rano, ciężarówki i samochody dostawcze otaczały nas z każdej strony, wigilijną gorączkę było czuć w powietrzu, każdy chciał zdążyć przed świętami ukończyć swoją pracę. Wszystkie auta musiały znaleźć się na jednym pasie i zjechać z autostrady. Trwało to wieki, a kiedy już znaleźliśmy się na ulicach, które powinny poprowadzić nas dalej, to były one prawie nieprzejezdne. Samochód przy samochodzie. Ślimacze tempo albo stanie w miejscu. Nasz GPS się zgubił i nie potrafił zrozumieć, co się dzieje. Przecież on ma wgraną drogę, to dlaczego my nie chcemy jechać tak, jak on nami kieruje? Totalny armagedon. Chaos z każdej strony. Mieliśmy już godzinę opóźnienia i zaczęliśmy się poważnie zastanawiać nad powrotem. Wydostanie się z tego korka, wydawało się niemożliwe. Siedząc, myśląc, szukając rozwiązania, zaproponowałam, aby wyłączyć autostrady w GPS, który upierał się, że tylko one są prawdą absolutną i wymusić na nim, aby poprowadził nas bocznymi ulicami przez jakiś czas, a potem powrócimy do oryginalnych ustawień. Był to jakiś pomysł, ale dodało nam to kolejną godzinę jazdy.
Czas, który poświęciliśmy, aby w ogóle dojechać na start naszego szlaku, był równy dojazdowi na południe Anglii. Planowane dwie godziny podróży zamieniły się w ponad cztery.
O dziwo, poranne zawirowania nie odebrały nam zapału i chęci bycia w drodze. Z lekkością i pozytywną energią ruszyliśmy przed siebie. Ponownie przeszliśmy przez most nad rzeką Tees. Wędrowaliśmy wzdłuż jej brzegu, aby powrócić do morza. Większość trasy to marsz przy ulicach, ale drogowskazy England Coast Path pięknie nas przeprowadziły przez najgorsze odcinki. Po kilku godzinach zobaczyliśmy wybrzeże. Serce i nogi same się rwały do wzburzonych fal. Wiatr był zefirkowaty i głębiny morza kołysały się w rytm mocniejszych powiewów. Stojąc na plaży i przyglądając się roztańczonemu żywiołowi, nabieraliśmy garściami siłę potrzebną do przejścia kolejnych kilometrów. Każdy krok to czysta radość i przyjemność. Uszy karmiły się morskimi dźwiękami, oczy zachwycały się nowym terenem, a głowa cieszyła się zwycięstwem. Nie pokonała nas zamknięta autostrada, przeszliśmy kolejną rzekę, zrobiliśmy odcinek, który wypełnił dziurę między Middlesbrough a Hartlepool.
Zbliżała się ciemność. Niebo się zaróżowiło. Zachód słońca, który otulał wschodnie wybrzeże, nadał miejscom przytulności. Chciałam rozciągnąć ten moment w czasie. Było pięknie. Żal było żegnać się ze szlakiem i jego magicznymi chwilami. Moje podróżnicze JA zaczęło tworzyć plan, jak sobotnie zakupy i przygotowania do wigilijnej kolacji zamienić na kolejną wyprawę. Zapewniało mnie, że przy dobrym zorganizowaniu, mieszance dobrej woli i elastyczności powinno się dać połączyć życie z przygodą. Rozważyliśmy argumenty ZA i PRZECIW, przeanalizowaliśmy opcje, odpowiedzieliśmy sobie szczerze na pytanie, na co my mamy ochotę i zdecydowaliśmy, że kuchenną krzątaninę zamieniamy na wyjazd w nieznane.
Sunderland w listopadzie było naszą metą, kiedy szliśmy z Hartlepool. Nie zrobiło na nas dobrego pierwszego wrażenia. Było wtedy ciemno, byliśmy zmęczeni, nie mogliśmy znaleźć stacji kolejowej, pociągi były regularnie odwoływane. Ale tym razem to miasto wydawało nam się całkiem przyjazne. Dostrzegliśmy w nim historię, którą ma do opowiedzenia. Z każdym kolejnym krokiem i wypatrzonym nowym detalem, miejsce to, zaczęło nas intrygować. Przyglądałam mu się uważnie. Nawet lekko zwolniłam krok, aby móc spokojniej nasycić się wszystkim, co nowe, inne, odmienne. Most przeprowadził nas nad rzeką Wear. Szliśmy ku morzu. Ciekawość regularnie podsycana oryginalnymi szczegółami ciągnęła nas do przodu.
Idąc w kierunku South Shields, nie zabrakło nam morskiego klimatu. Pogoda nas nie rozpieszczała, ale sama wędrówka minęła nam spokojnie. Tego dnia wyprawa była pozbawiona nieprzyjemnych niespodzianek i zbędnych przygód. Mogliśmy skupić się na tym, aby iść do przodu, przyglądać się nowym miejscom, poznawać obce nam regiony. Morze tego dnia było otwartym teatrem i dzieliło się z nami swoimi spektaklami. Widowiskowe fale zatrzymywały, siła uderzeń o skały sprawiała, że zastygaliśmy w miejscu. Ta galeria obrazów się nie nudziła. Każda kolejna odsłona fascynowała tak samo. Dopiero rzeka, do której doszliśmy, stała się zakończeniem seansu. Kiedy do niej powrócimy, rozpocznie się nowy rozdział naszej wędrówki dookoła Wielkiej Brytanii.
Middlesbrough - Hartlepool - 25.81km - 5 godzin i 2 minuty - 22.12.23 Piątek
Sunderland - South Shields - 19.62km - 4 godziny i 5 minut - 23.12.23 Sobota
Comentarios