Chętnie jechałam do Morecambe. W tym miejscu, w lutym 2023 roku, zaczynaliśmy jeden z naszych szlaków Coast to Coast - THE WAY OF THE ROSES. Pamiętam moje podekscytowanie związane ze startem. Po raz kolejny decydowaliśmy się na przejście Angii wszerz. Taki projekt z przemaszerowaniem set kilometrów to zawsze wielka niewiadoma i tajemnica, oraz ciekawość, co oczy zobaczą, czego my doświadczymy? Trasa, chociaż rowerowa, okazała się być przeurocza i dla pieszej wersji. Sentyment do Morecambe, które było początkiem dla nowego wyzwania, pozostał we mnie do dzisiaj.
Tym razem wybieraliśmy się do tego nadmorskiego miasta w zupełnie innym celu, a i ono nie odgrywało roli kluczowej, tylko było maleńką częścią składową większego projektu. Pierwsze kroki w kierunku Lancaster stawialiśmy na znanej nam promenadzie. Było cicho, spokojnie i ciepłe uczucia rozlewały się po całym ciele. Głowa uśmiechała się do wszystkich rozpoznanych zakamarków i szczegółów. Szybko jednak oddaliliśmy się w nieznane. Przeszliśmy przez Heysham, które przywitało nas wąziutkimi uliczkami, rozrastało się z każdym kolejnym kilometrem, aż w końcu przeobraziło się w nowoczesny port z promami, którymi można dostać się do Isle of Man, jak i do Irlandii.
Po jakimś czasie trasa zaczęła prowadzić bliżej wody. Namacalnie poczuliśmy, że wędrujemy dookoła Wielkiej Brytanii wzdłuż jej wybrzeża. Był odpływ i falami się nie nacieszyłam, ale mokry piasek i przybrzeżne kamienie pod nogami były. Była też przestrzeń, której się nie dało objąć wzrokiem. A gdzieś w oddali, mogłam dostrzec drugi brzeg. Patrzyłam na niego z zainteresowaniem. Za jakiś czas będę w tamtym miejscu. Co tam zobaczę? Co tam spotkam? Jak będzie się tam szło?
Moja radość z morskiego klimatu została przerwana stadem krów, które pasły się na wybrzeżu. Zrobiliśmy podejście, aby pomimo strachu przejść pomiędzy nimi, ale jak tak kilka głów skierowało się w moją stronę i te czujne oczy wpatrywały się w każdy mój ruch, to zwątpiłam w moją odwagę i moje zaparcie. Wycofaliśmy się na ścieżkę, która była za krzakami. Daleko od nas, bliżej morza zobaczyłam człowieka, który spacerował ze swoim psem. Ok. Czyli się da tamtędy chodzić. Poszliśmy na mieliznę i brnęliśmy w stronę zatoki. Teren był wypełniony rowami z wodą, mułem i błotem. Skakaliśmy z wysepki na wysepkę. Szło nam całkiem sprawnie, aż dotarliśmy do mini rzeki, która odcięła nas od szlaku. Czym bardziej się do niej zbliżaliśmy, tym błoto silniej nas wsysało. Nie wiedzieliśmy też, jakie jest dno pod wodą, przez którą musieliśmy przejść. A wcześniej widzieliśmy sporo znaków, które ostrzegały przed ruchomymi piaskami. Adam poszedł sprawdzić teren. Po chwili i ja, podwinęłam spodnie w górę, mocno zawiązałam buty, aby dały radę się wyssać z mulistej mazi, i ruszyłam po śladach Adama. Trochę wody wlało się do buta, ale udało się pokonać przeszkodę i szliśmy w kierunku naszej drogi. Cała krowiasta akcja zżarła nam jakieś 20 minut. Ale daliśmy radę.
Bliżej Overton szliśmy przez teren zalewowy i tu fakt, że był czas odpływu, uratował naszą wędrówkę. Inny dzień, inny czas i mieliśmy dużą szansę, że morze by nas odcięło od ulicy, po której szliśmy, a która podczas przypływu znajduje się pod wodą. Stanęliśmy twarzą w twarz z naszym brakiem doświadczenia. Spacerki po promenadzie to luzik, ale gdy wchodzi się na teren morza, to wypada się już skupić i myśleć. Żywioł nie zadaje pytań. On po prostu jest i napiera do przodu.
Po tych wszystkich atrakcjach dotarliśmy do Lancaster. Tam, korzystając z mostu, przeszliśmy nad rzeką Lune. Krowy nas nie zjadły, piaski nas nie wciągnęły, woda nas nie zalała. Poszliśmy na kawę, a potem to już powrotny spacer ścieżką rowerową do samochodu, który stał na parkingu w Morecambe.
Tym razem przeszliśmy sumarycznie 32 kilometry, co zajęło nam 6 godzin i 53 minuty. Czas się wydłuża, jak człowiek się szwęda po kawiarniach i funduje sobie przyjemności.
ความคิดเห็น