top of page

Penmachno Trail - 18.2km - Circular - near Blaenau Ffestiniog, Gwynedd - 06.10.24

Tyle lasów, ciemnych borów, zagajników, wzgórz pokrytych drzewami to ja daaawnooo nie miałam. Jakaż to była uczta i dla oczu, i dla ducha. Te wszystkie napotkane krajobrazy, unoszące się w powietrzu klimaty, wdychane zapachy, były żywym dowodem na to, że warto od czasu do czasu zejść z kursu i skierować krok w zupełnie nowym kierunku. Na szlaku dookoła Wielkiej Brytanii również napotykam wiele pięknych perełek i diamentów, ale różnią się one kompletnie od tego, czego doświadczyłam w Walii podczas niedzielnej (06.10.24) wyprawy. Ten wyjazd wzbogacił mnie o przestrzenie, których nie spotyka się, idąc wzdłuż Morza Irlandzkiego bądź Morza Północnego.


Na miejsce dojechaliśmy późno jak na nas. Długo nie mogliśmy się zdecydować, czy w ogóle chcemy się ruszać z domu. Sobotę spędziliśmy na północno-wschodnim wybrzeżu Anglii, a niedziela według prognozy pogody, miała być zalana deszczem. Niby, gdzieś mnie ciągnęło... była ochota, aby coś zrobić... przedeptać nowe drogi, ale żeby od razu iść na całość i doświadczać świat na mokro, to już mieściło się w kategorii niepewności. Kręciłam się z kąta w kąt. Chodziłam w kółko. W końcu otworzyłam drzwi do ogrodu, spojrzałam niebu w oczy i czekałam na znaki z zaświatów. Po minucie może dwóch już zakładałam przeciwdeszczowy strój i pakowałam się na szlak. Adam moją decyzję przyjął na klatę. Chwilę później siedzieliśmy w aucie i jechaliśmy do Narodowego Parku Snowdonia.



A tam... ech... Po wyjściu z samochodu pierwsze co mnie przywitało to przyjemny zapach lasu iglastego. Wdychałam go zachłannie, pozwalając, aby łagodnie rozchodził się po wszystkich moich komórkach. Deszczu nie było widać. Ruszyliśmy w górę. Kręte dróżki, prowadziły przez obszary pokolorowane jesiennymi barwami. Choinkowa przestrzeń przeplatana była żółtymi, pomarańczowymi, brązowymi i czerwonymi odcieniami. Było zwyczajnie niezwyczajnie pięknie. Tak po prostu. Matka Natura bez większego wysiłku dzieliła się z nami przemijaniem, które w tej odsłonie zachwycało.




Z każdym kolejnym krokiem odkrywaliśmy nowe zakątki i zakamarki. Regularnie wyłaniały się przed nami widoki na rozległe doliny, pola, pastwiska, odległe wzniesienia, kolejne zalesione tereny. Maszerując, mogliśmy wsłuchiwać się w śpiew ptaków, szum strumyków, potoków, niewielkich wodospadów. Poza tym była cisza, odosobnienie, dotknięcie dzikiej pustki.




Kilometrami szlak prowadził nas przez zaczarowane lasy, które intrygowały tajemniczością, baśniową atmosferą, ukrytymi opowieściami z legend. Każdy zakręt, każde światło, każdy grzyb miały w sobie coś z magii. Jakby za chwilę miał się wyłonić jednorożec, elf, albo krasnal... ewentualnie rycerz na koniu :-). Gęsty mech wyglądał jak malowany. Ta zielona gąbka, która pokrywała wszystko jak zielony dywan, stał się oryginalną atrakcją, od której nie mogliśmy oderwać wzroku. Od czasu do czasu spotykaliśmy październikowe jagody. Wszystko to sprawiało, że człowiek był uważny i chłonął każdy szczegół.




Od strony technicznej dodam, że szliśmy szlakiem Penmachino Trails. Jest on przeznaczony dla rowerów górskich. Ma kolor czerwony, co wskazuje, że jest to trudny poziom. Drogi przeplatane są ścieżkami i ścieżynkami. Jedne są szerokie jak autostrady. Inne wąziutkie, gdzie trzeba iść na baletnice. Mają one swoje indywidualne nazwy. Przechodząc z jednej na drugą, odnosiło się wrażenie, że poznaje się kolejnych znajomych. Najbardziej nam się spodobał Casper. Miło się szło w jego towarzystwie. Teren bywa płaski, częściej jednak maszeruje się góra-dół, góra-dół. Zakręty, skręty i znowu zakręty, Podłoże nierówne, z dodatkiem kamieni albo kałuż, więc nogi w niektórych miejscach potrafi wykręcać. Na tym szlaku jest rajdowo i dynamicznie. Nuda nie istnieje. Są momenty, że na poważnie można poczuć się jak rower :-).





Podczas naszej wyprawy trafiły się zamknięte odcinki. No, ale była niedziela, prace leśne były niewidoczne, więc zignorowaliśmy ostrzeżenia. Kontynuowaliśmy oryginalny szlak. Szliśmy przed siebie ostrożnie, zachowując czujność. Punktami niebezpiecznymi były mosty, na których faktycznie stawiało się kroki niepewnie, oczekując że któraś z desek pęknie pod butem. Szczególnie na jednym z nich adrenalinka się podniosła i przygody Indiana Jones stanęły przed oczami jak żywe. Ostatecznie zawsze bezpiecznie przedostaliśmy się na drugą stronę.


Dzień zachmurzył się w połowie drogi. Zrobiło się szaro, ale wciąż szło się suchą stopą. Dopiero kilka metrów od samochodu zaczęło padać. Świat tego dnia był po naszej stronie. Pogoda pozwoliła nam się nacieszyć nieznanym, które przez dłuższy czas było skąpane w blasku słońca.




Iść przez szlak w wersji górskiego roweru, to było ciekawe i mega urokliwe doświadczenie... brm... brm... Po tych 18km z dodatkiem kałuż i błota byliśmy brudni jak rower. Nasze sprężyny, amortyzatory i hamulce były zmęczone i nieco przytarte. Ale warto było... nawet bardzo... Wspomnienia z tego szlaku wciąż są zielonym wooow... wciąż pobudzają pozytywną energię... wciąż wyciągają uśmiech na twarz.


Penmachno Trail (Short) - 18.2km - 742m Elevation gain - Circular - near Blaenau Ffestiniog, Gwynedd - 06.10.24 Niedziela



7 wyświetleń0 komentarzy

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page