top of page

Porthmadog - Harlech; Harlech - Barmouth

Plaża nudystów, kolejne jadłodajnie, filmowe widoki, zapachy i kolory jesieni, przesympatyczny taksówkarz, a na deser wyśmienite lody w rozmiarze XL. Zakochałam się w Walli. Jeszcze nie potrafię określić, co takiego ma w sobie ta kraina, ale jak tylko tam dojeżdżamy to po wyjściu z auta i przejściu dwóch może trzech kilometrów wypełnia mnie taka magia, że do znudzenia powtarzam NIE WRACAM. Dwa dni na szlaku w otoczeniu walijskich krajobrazów i mogłam swoją energią dzielić się z całym światem. Chciałam śpiewać, tańczyć i śmiać się, jak nastolatka. Czułam w sobie siłę i moc. Niemożliwe nie istniało.



W sobotę pojechaliśmy do Porthmadog. Jeszcze dobrze nie wyszliśmy na szlak, a trafiła nam się Cafe-Deli o nazwie The Port. Nie odmawia się porannej kawie, szczególnie gdy jest serwowana w lokalnej wersji. Nie interesują nas wypasione i luksusowe restauracje. Ciągnie nas tam, gdzie jest po domowemu, gdzie serdeczność i otwartość są na tyle szczere i naturalne, że wszelkie niedoskonałości estetyczne się pomija. Weszliśmy do środka. Przy ladzie, za szybą, był szeroki wybór apetycznie wyglądających placków. Wzięliśmy dwie latte i po kawałku sernika na zimno z galaretką i truskawkami. Jedno, jak i drugie to poezja smaku. Kawie było daleko do mocnej siekiery, która czasami nam się trafia i ciężko to przełknąć, a placek miał się daleko do przesłodzonego ciasta, w którym głównie czuć cukier. Było na delikatnie. Kubki smakowe były w takim błogostanie, że dopominały się o więcej, ale degustacja degustacją, a my przyjechaliśmy, aby obejść kolejną rzekę.



Afon Dwyryd. Byliśmy na jej jednym brzegu i aby kontynuować naszą wędrówkę wzdłuż wybrzeża Wielkiej Brytanii musieliśmy przedostać się na drugi brzeg. Było pochmurnie, ale nawet przy tej pogodzie widoki, gdzie wody są otoczone górami, powalały na kolana. Jesienny poranek z dodatkiem szarości i delikatnej mgły nadawał miejscom szczególnej atmosfery. Gdy trafialiśmy na lasy, to hipnotyzowała nas gama jesiennych kolorów, oraz zapach obecnej pory roku. W takim zaczarowanym świecie nogi same niosą. A jak doszliśmy do mostu, który nas przeprowadził przez rzekę to dostałam z wrażenia gęsiej skórki. Weszliśmy na teren SNOWDONIA NATIONAL PARK i krajobrazy, które się pojawiły, zapierały oddech. Wooow to mało powiedziane. Napisać cudownie i przepięknie to również nie określa wartości tych miejsc. Stałam tam, patrzyłam przed siebie, i pomyślałam, że takimi odkryciami trzeba się dzielić. Każda brama, furtka, szlakowe przejścia to żegnanie jednego ciekawego miejsca i wchodzenie na nowe interesujące tereny. Drogi w Walii mają to do siebie, że z jednej strony, ciągnie mnie do przodu, bo chcę zobaczyć, co będzie za kolejnym zakrętem, a z drugiej, spowalniam krok, aby nasiąknąć tym, co jest tutaj i teraz. Nie wiem, czy być zachłanną, czy jednak się delektować?



Wędrowaliśmy ulicami, polnymi ścieżkami, po parkach i pastwiskach. Nuta niepewności się pojawiała, gdy w okolicy było więcej krów, a jak już zobaczyliśmy byki o rozmiarach bizonowatych, to już w ogóle z wdzięcznością przyjmowaliśmy fakt, że zwierzaki były za płotem, a nasz szlak omijał je szerokim łukiem.



Gdy doszliśmy do Harlech, na przystanku autobusowym przeczytaliśmy, że autobusy nam się skończyły. Ostatni już odjechał. Została jeszcze opcja autobusów, które zastępują pociągi, ale długo było czekać. Minimum dwie godziny. Poszliśmy więc do centrum miasta, które znajduje się na górze. Centrum to grubo powiedziane. Jest tam zamek i kilka sklepów. Ale, jak już się wtargaliśmy tak wysoko to weszliśmy na lody do Hufenfa'r Castell - AWARD WINNING HAND CRAFTED ICE CREAM. Rozmiar gałek ogromny. Spacerowym krokiem zeszliśmy na dół. Siedzieliśmy na ławce przy znaku BUS STOP. Czekaliśmy. Adam zaproponował próbę zamówienia taksówki. Po wpisaniu w wyszukiwarce "harlech taxis" pojawiło się między innymi Harlech Cars( Ken's Cabs) z opinią na 5.0. 15 minut później siedzieliśmy już w taksówce, której właścicielem był bardzo sympatyczny człowiek. Od razu umówiliśmy się z panem na następny dzień, aby zawiózł nas do Barmouth.



Niedziela. Kierunek Harlech. GPS poprowadził nas przez Snowdonia National Park. Myślałam, że w sobotę byłam otoczona cudami natury, ale jazda samochodem przez park narodowy to była dopiero galeria przepięknych krajobrazów. Patrzyłam. Chłonęłam. Podziwiałam. Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do celu. Po chwili przyjechał pan taksówkach i zawiózł nas do Barmouth, a dokładniej do mostu, który ma być startem dla kolejnego etapu wyprawy. To przez niego mamy przejść nad Afon Mawddach. Na miejscu zobaczyliśmy, że most jest remontowany i droga dla pieszych jest zamknięta. Prace mają się skończyć w grudniu, więc troszkę musimy poczekać, aby skolekcjonować następną rzekę.



Barmouth okazało się być uroczym miasteczkiem. Postanowiliśmy więc troszkę się po nim pokręcić. Powdychać jego atmosferę. Pomimo tego, że jest październik, to dookoła było całkiem sporo turystów. Spacerując, trafiliśmy na Murray's Coffee. Patrząc na to miejsce z zewnątrz wiedzieliśmy, że będzie na pewno lokalnie i domowo. Nie pomyliliśmy się. Było rodzinnie i po swojsku, a do tego smacznie i oryginalnie. Kawa pyszna, a jabłecznik otrzymaliśmy z dodatkiem bitej śmietany, kilkoma kulkami borówek, trójkącikami arbuza, plasterkami pomarańczy. Tak królewskiej oferty jeszcze nie mieliśmy. Po takim doświadczeniu pozytywny nastrój jest gwarantowany na cały dzień. Tak więc optymistycznie ruszyliśmy przed siebie.



Zatoka, łódeczki, wzgórza, skałki. Ślicznie. Kawałek dalej już morze, plaże, wydmy. Znowu ślicznie. Przerwa na bardziej cywilizacyjne odcinki i powrót na plażę. Tylko że tym razem plaża była inną plażą. Szłam po twardo ubitymi piasku, wsłuchiwałam się w szum morza, wpatrywałam w fale, podziwiałam wydmy i przestrzeń, która była przede mną. Aż tu nagle jeden nagi człowiek, drugi nagi człowiek, potem rodzice i dzieci w nagiej wersji. Kurcze, gdzieś pominęłam informację, że wchodzę na plażę nudystów. Takich atrakcji się nie spodziewałam. To taka nowość nad nowościami.



Wychodząc z plaży, zaczęły nam się zielone tereny z dodtakiem wzgórz. Obeszliśmy SHELL ISLAND, potem River Artro i kontynuowaliśmy wędrówkę do Harlech. Szło się częściej w górę niż w dół. Gdy się wspięliśmy na pewną wysokość, to przyszedł moment, aby zejść ponownie na plażę, którą szliśmy, aż do parkingu, gdzie zostawiliśmy auto.

No i powrót. Nawigacja ponownie pokierowała nas przez SNOWDONIA NATIONAL PARK. Tak się wciągnęłam w te widoki, że zaczęłam intensywniej myśleć o naszym zaczętym projekcie The Montane Dragon’s Back Race. Może warto powrócić do tego wyzwania? W sumie to żartem zaproponowałam Adamowi, że może zaraz w poniedziałek sobie pojedziemy na tą morderczą trasę. No, ale wiadomo... Można się unosić kilka centymetrów nad ziemią, gdy realizujemy projekt wędrówki dookoła UK. Ale potem wskazane jest, aby twardo stąpać po ziemi.



Penrhyndeudraeth, to nazwa jednej z miejscowości, którą mijaliśmy. Jak to się czyta - nie wiem. Czy to coś znaczy - nie wiem. Ale w tym przypadku to NIE WIEM jest pozytywne i do niego się uśmiecham. Oznacza to dla mnie, że dotarłam do miejsc, których nie znam, że odkrywam nowy świat, że chodzę po obcych mi drogach. Tym samym poznaję, uczę się, poszerzam mój horyzont patrzenia. Jednym słowem, młodnieję.


Porthmadog - Harlech - 19.29km - 4 godziny i 6 minut - 07.10.23 Sobota

Harlech - Barmouth - 30.06km - 6 godzin i 16 minut - 08.10.23 Niedziela




1 wyświetlenie0 komentarzy

Коментарі

Оцінка: 0 з 5 зірок.
Ще немає оцінок

Додайте оцінку
bottom of page