Walia przyciąga nas do siebie jak magnes. Gdy mamy wybrać kolejny etap wędrówki to nasze myśli i nogi zawsze kierują się w jej stronę. W tym regionie, miasta i wioski mają w sobie taką atmosferę, że nie chce się z nich wychodzić. A dostęp do morza, który daje możliwość obcowania z przestrzenią sprawia, że oddech staję się głębszy. I jeszcze to ukształtowanie terenu, gdzie farmy, rzeki, zatoki często mają w tle wzgórza, których pasma tworzą niezwykłe krajobrazy. W Walii już po pierwszych krokach wszystko wydaje się być możliwe. Tam moje zasoby energii ładują się błyskawicznie i mogłabym biec w kilku kierunkach jednocześnie, bo jest tyle do zrobienia, do zobaczenia, do poznania, do podzielenia się. Tam wciągam nosem, siłę fal i spokój głębin. Tam odbudowuję wiarę, że można, że warto, że nawet trzeba i należy.
Dlatego, jak Adam zaproponował na sobotni wyjazd, wędrówkę z Porthmadog to Pwllheli przez Criccieth to prawie z marszu się zgodziłam. Prawie, bo pogoda, przynajmniej o poranku, miała być soczyście mokra, a i w ciągu dnia krople deszczu miały powrócić. No, ale to Walia. Dla niej warto zmoknąć.
Wyprawa w te strony miała też w sobie nutkę sentymentu. W Criccieth byliśmy kilkanaście lat temu, kiedy to nasze dzieci były jeszcze małe. To był nasz pierwszy, angielski wyjazd na kilka dni, z noclegiem i angielskim śniadaniem. Trafiliśmy na bardzo przyjazny i czysty hotelik, z dużym oknem, które patrzyło wprost na morze. Wszyscy się tam mega zrelaksowaliśmy. Perspektywa, aby po tak długim czasie ponownie połazić po swoich śladach, była ekscytująca.
Adam sprawdził połączenia z Pwllheli do Portmadog i okazało się, że na tym odcinku możemy wykorzystać pociąg. Tyle tylko, że jak już dojechaliśmy na miejsce i stanęliśmy na stacji kolejowej to okazało się, że pociągi są zastąpione autobusami. Tak się zmieniają informacje zdobyte z pozycji kanapy w stosunku do tych, które otrzymuje się w rzeczywistości. Byliśmy lekko zaskoczeni, ale pomyśleliśmy, że połączenia między dwoma większymi miastami nie mogą być najgorsze i ze spokojem ruszyliśmy przed siebie.
Szybko doszliśmy do morza. Pierwsza przystań ze sporą ilością łodzi, pierwsza zatoka z kolorowymi domami blisko wybrzeża, pierwsze widoki na otwarte morze i góry w tle. Wszystko jeszcze wyciszone i odrobinę zaspane. Nieliczne jednostki zdecydowały się na poranny spacer z psem, bieganie, czy aktywności wodne.
Tego dnia chodziliśmy po piaszczystych i kamienistych plażach, leśnych ścieżkach, dróżkach pomiędzy pastwiskami i tylko Afon Dwyfor (rzeka Dwyfor) wymusiła na nas chodnikowy marsz wzdłuż ulicy A497, ale to była jedyna opcja, aby ją przejść.
Nasze spotkanie z Criccieth wywołało fale pozytywnych i ciepłych emocji. Zatrzymaliśmy się tam na troszkę dłużej. Weszliśmy do SWN Y MOR, gdzie wypiliśmy domową kawę i zjedliśmy domowo upieczonego placka. Pyszności. Siedzieliśmy w jasnym i przestrzennym pomieszczeniu, wpatrywaliśmy się w zatokę, delektowaliśmy się chwilą. Bywanie w takich miejscach nadaje lokalny smak całej wędrówce, a ja zajadam się takimi momentami z ogromną przyjemnością. Takie doświadczenia stają się wspomnieniami, do których chce się powracać.
Na przystanku autobusowym w Pwllheli byliśmy już kilkakrotnie, więc swobodnie się poruszamy na tym terenie. Czekanie na autobus do Porthmadog nie było zbyt długie, bo jakieś pół godziny. Cena za bilet dla dwóch osób to 4.40f. Do domu powróciłam z głową wypełnioną morskimi obrazami. W uszach wciąż były dźwięki fal, które uderzały o brzeg. Serotonina, która się wytworzyła podczas tej węprawy obudziła wiewiórcze coś bym zrobiła. Uwielbiam to bywanie w miejscach po raz pierwszy, tę uważność, która skanuje wszystko bardzo uważnie. To jest mój sens na dziś, na jutro i kolejne jutro.
Комментарии