top of page

Rzeka Dee - 113km: Bala Lake - Rockcliffe

Pamiętam, jak w 2022 roku trafiłam na informację, że Brytyjczyk Pete Casey 25 maja tego roku ukończył ponad sześcioletnią niezwykłą podróż od ujścia do źródła Amazonki. Przeszedł on największą rzekę świata. Ta wiadomość totalnie mnie porwała i oderwała od rzeczywistości. Oczy zaczęły się iskrzyć, w głowie rozpoczęła się burza mózgu, a emocje wystartowały w kosmos. Byłam podekscytowana, myślałam szybko i zachłannie. RZEKA... hm... Za nami była już wędrówka wzdłuż kanału, która okazała się być fascynującym doświadczeniem. Uczucie, kiedy patrzy się na początek, a po jakiś tam kilometrach dotyka się końca, jest czymś niesamowitym. Utworzenie nawiasu, wypełnienie go obrazami, momentami, przeżyciami, a potem zamknięcie go, daje poczucie spełnienia i sprawczości. RZEKA była propozycją jakby z kolejnego poziomu, projektem z wyższej półki. Symbolika ujścia i źródła pochłonęła mnie całą. Wszystko mi się w tym pomyśle podobało. Był nowy, dziki, nieociosany, nieprzewidywalny, tajemniczy. Był jednym, wielkim WOOOW.


Z dziecięcym przejęciem opowiedziałam Adamowi o propozycji na nowy szlak. Potem zaczęłam szukać rzeki, która by się wpasowała w naszą dziewiczą przygodę. Wiedziałam, że nie może to być zbyt długi projekt, że dojazdy na szlak nie mogą być zbyt odległe. Wiedziałam też, że rzeka Dee, którą spotkaliśmy już wcześniej, ma w sobie wiele uroku.



Najpierw wybraliśmy się na nieśmiały rekonesans nad Jezioro Bala, skąd wypływa Dee. Przed podjęciem ostatecznej decyzji, czy decydujemy się iść wzdłuż tej rzeki, chcieliśmy zobaczyć, czym taki projekt się je, i czy tereny rzeczywiście są godne nowego eksperymentu? Wtedy jeszcze bujna i soczysta zieleń, spokój, cisza, oraz malownicze krajobrazy były na pierwszym miejscu. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, przedarliśmy się przez ulice szybkiego ruchu, weszliśmy w świat, który skradł nie tylko nasze serca, ale i wszystkie nasze zmysły. Wdychałam zapach lipy, wpatrywałam się w srebrzystą wstęgę, która przecinała łąki i pastwiska, chłonęłam wiejski wymiar czasu. Wpadliśmy po uszy. Po tym niedługim spacerze nie było już odwrotu. Decyzja została podjęta. Robimy to. Postanowiliśmy iść w kierunku ujścia rzeki Dee. Po raz pierwszy, zamiast korzystać z AllTrails sami projektowaliśmy trasę dla siebie.



Pierwotny plan był taki, aby iść jak najdalej i wracać do auta autobusem albo taksówką. Rzeczywistość szybko nas uświadomiła, że taka opcja nie istnieje. Nikt po nas w te tereny nie przyjedzie. Na miejscu zrozumieliśmy dlaczego. Szlak prowadził przez tereny typu "nowhere". Od czasu do czasu mijaliśmy pojedyncze domy, ale nic poza tym. Trzeba było liczyć na siebie, co oznaczało, że każdy odcinek musimy pokonać podwójnie. Iść i wrócić. Rzeka ma 113km długości, co z automatu zamieniało się w 226km.


Nie przeszkadzało nam to w tym terenie. Było wiejsko, sielsko, anielsko z dodatkiem pachnącej, gęstej i rozrośniętej zieleni. Uśmiechałam się do dźwięków rzeki. Chłonęłam prostotę otoczenia. Krok jeden, drugi, następny... dalej. Wydawało się, że każdy kolejny kilometr staje się łatwiejszy i przyjemniejszy.


Nasza pierwsza wyprawa miała dystans 43km. Przy drugim podejściu tak się nakręciliśmy, że wydreptaliśmy 50km. Nie ważny był deszczyk... nieważny był wirus, który mnie męczył. Teren był tak piękny, że wszelkie niewygody schodziły na plan drugi.


Schody nam się pojawiły przy trzeciej wędrówce. Może to było zmęczenie... może to dystanse, które pokonywaliśmy co 2 albo 3 dni jeszcze nie były dopasowane do naszej kondycji... a może to była kwestia zmiany ukształtowania terenu na bardziej wymagający... ale ten marsz był głównie oparty na sile woli. Kiedy tak szłam przed siebie lekko od niechcenia i targałam to moje ciało do przodu, myślałam często o wyzwaniu Peta Casey'a, o czasie, który poświęcił temu projektowi, o jego sile i determinacji, o tym, jak zwyczajny staje się nadzwyczajnym. Taki rozmiar przygody musi być proporcjonalny do rozmiaru zmian, jakie zachodzą w człowieku. Kiedy wraca się z takiej wyprawy, kończy takie wyzwanie, to perspektywa patrzenia na siebie, świat i życie kompletnie się zmienia. Przyglądałam się sobie uważniej. Wsłuchiwałam się w siebie czujniej. Byłam ciekawa, co rzeka mi przyniesie?



Idąc wzdłuż Dee, szliśmy drogami, dróżkami, ścieżkami, ścieżynkami, a czasami zmierzaliśmy się z buszem, gdzie pokrzywy mojego wzrostu parzyły bezwzględnie, a krzaki jeżyn i ich kolce utrudniały każdy kolejny krok. Adam po raz pierwszy rysował mapę dla naszego szlaku, wykorzystując do tego aplikację AllTrails. Droga po drodze. Ścieżka po ścieżce. Każda decyzja została zatwierdzona przez program. Jakie więc było nasze zaskoczenie, kiedy przez dobre pół godziny kręciliśmy się między polami, osty zadawały kłujące ciosy, a szlaku w okolicy nie było ani widać, ani słychać. Po własnych śladach chodziliśmy kilka razy. Kręciliśmy się w kółko. Jedyną opcją, aby w jakikolwiek sposób przesunąć się do przodu, było przejście na dziko przez nie jedno pole kukurydzy. Dym szedł mi uszami i nosem. Parowało ze mnie samą złością i niecierpliwością. Adama rozmowy z mapą i "Kropkiem" przybierały na sile. Między nami doszło do krótkiej wymiany zdań na poziomie małżeństwa z długoletnim stażem :-). Wpadłam z impetem w to pole i szłam przed siebie. Liście uderzały mnie w twarz. Nic nie widziałam, poza kolbami kukurydzy. Wyszłam z pola. Drogi wciąż nie było. Za to czekało mnie kolejne nieformalne przejście przez kukurydzę oraz kilka przepraw przez bramy i płoty kolczaste. Ponownie doszliśmy do oznakowanego szlaku, który był kompletnie zarośnięty i nie było mowy o pójściu dalej. I tak kilkanaście kilometrów w niepewności. Z pola na pole. Kurwa... nie wydostanę się stąd - szeptałam pod nosem.


Teraz uśmiecham się do tych wspomnień. Z wielką serdecznością przypominam sobie te wszystkie pola, łąki i pastwiska. Nie wiedziałam, że przez Anglię można iść od jednej polnej granicy do kolejnej, i to ciągnie się w nieskończone kilometry. Sama natura. Totalna nicość. I to w regionie, gdzie autostrady gonią drogi szybkiego ruchu. A tu takie zaciszne perełki.



Jak już wydostaliśmy się z rejonu uprawnego i pożegnaliśmy się z krowami, owcami, oraz zającami o rozmiarze małych lisów, to wkroczyliśmy na teren wypasionych wiosek, które posiadają swoje złote bramy. Co dom to ładniejszy. Co ogród to bardziej zadbany. Dookoła cisza i spokój. Dreptaliśmy w tej hermetycznej przestrzeni, relaksując się i oddychając głęboko. Wstąpiliśmy też do napotkanego lokalnego pub-u. Kompletnie nie pasowaliśmy do całości i wyglądaliśmy dla wszystkich co najmniej dziwnie. Było tak, jakby stajenny wszedł do komnaty jadalnej, gdzie przy stole siedzi wyższa elita. My ubrudzeni, umorosani, spoceni, zmarnowani, wymięci po trudach napotkanych na drodze. Oni w swoich niedzielnych strojach, tiulowych marynarkach, z myśliwskimi psami u boku.


Przygodę zakończyliśmy w Rockcliffe. To taki nasz umowny punkt, gdzie rzeka wpada do morza. Słowo "umowny" ma tu na tyle silne znaczenie, że angielskie odpływy są odległe. My na taki trafiliśmy, więc oko średnio nacieszyło się widokiem mieszających się wód. Zobaczyliśmy końcówkę rzeki... plażę... dłuuuuugoooo nic... i w oddali morze. Wróciłam do domu i popatrzyłam sobie na mapę, aby poczuć klimat miejsca, gdzie rzeka Dee ma swoje ujście, gdzie wpływa do morza i rozpoczyna swoją podróż w nieznane :-).



PETE CASEY mówi, że podczas jego wyprawy "Czas nabrał innego wymiaru. Czas po prostu jest, ale nie po to, żeby go gonić. Czas jest po to, żeby go doceniać, każdą jego chwilę." I ta myśl może być podsumowaniem naszego projektu. Przy trasach długodystansowych, pomimo tego, że idzie się do przodu, to trzeba umieć się zatrzymać w sobie. Ja na tych wyprawach zwyczajnie wsiąkam w drogę i czas autentycznie nabiera innej perspektywy. Jakby go nie było. Jakby nie miał znaczenia.


Wyprawa przyniosła wiele zdarzeń i doświadczeń. Jest co wspominać. Maszerowaliśmy po otwartej księdze świata i mieliśmy okazję dotrzeć do przeuroczych zakamarków. Dotknęliśmy nowości. Wyszliśmy poza własny standard. A to wszystko w doborowym towarzystwie, bo River Dee to inaczej Rzeka Bogini. A jak na Boginię przystało, to ma ona w swoim otoczeniu królewskie tereny, które zachwycają pięknem, bogactwem, wyjątkowością fauny i flory.



Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale ten projekt odegrał dużą rolę w moim wzrastaniu i stawaniu się. Rozpoczął się wtedy zupełnie nowy rozdział, który rozrastał się z każdą kolejną przygodą. Dusza wędrowca stopniowo zaczęła pozbywać się ograniczeń, co pozwoliło mi nie tylko marzyć, ale też te marzenia realizować.

9 wyświetleń0 komentarzy

Comentários

Avaliado com 0 de 5 estrelas.
Ainda sem avaliações

Adicione uma avaliação
bottom of page