Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że szlak SANDSTONE TRAIL jest takim nieświadomym początkiem, kiedy to zaczęła się rodzić miłość do długodystansowych tras. Trafiliśmy na niego zupełnie przypadkiem. Nasz syn często zabierał psa na spacer do Frodsham i opowiadał nam, jakie są tam ciekawe widoki, gdy stoi się na wzgórzach, jaki jest klimat w tym miejscu, i jak fajnie się patrzy na przestrzeń, która nie ma końca. Podpytaliśmy dokładniej o tę miejscówkę i też zabraliśmy Matyldę w te rejony. Pomysł był trafiony. Teren skradł nasze serca. Z każdym krokiem do przodu rósł apetyt, aby zobaczyć, co będzie dalej. Na trasie, jakoś tak, zauważyłam znaczek SANDSTONE TRAIL i zrodził się pomysł, że może to będzie szlak wypadowy dla Matysi. Ona uwielbia spacery w nowych terenach, gdzie może wąchać zupełnie odmienne zapachy, niż te codzienne w okolicach domu.
Tak się wciągnęliśmy, że na wyprawy zaczęliśmy się wybierać również bez psa. Wyprawy, to szumie powiedziane, bo wtedy moje widełki dystansowe to jakieś 6-10km. Czyli szliśmy maksymalnie 5km przed siebie, aby potem powrócić do auta. Jak zabieraliśmy ze sobą Matyldę, to kilometry znikały jeszcze wolniej, bo nasz beagle nie ma najlepszej kondycji. Wtedy jednak nie zwracaliśmy uwagi na ślimacze tempo. Szliśmy niespiesznie, spacerowym krokiem chłonąc wszystko, co nas otaczało. Szlak prowadził przez tak urocze miejsca, że prędkość kroku nie miała znaczenia. Piaskowe skały, zaczarowane wąwozy, wzgórza, które fundują spektakularne widoki. Mój ulubiony LAS DELAMERE, który zawsze działa na mnie kojąco, a który dzięki szlakowi SANDSTONE TRAIL mogłam odkryć od zupełnie innych stron i zobaczyć, jak jest wielki, i ile daje możliwości. Pastwiska, pola, wiejskie klimaty. Zamki i kościoły, które dawały poczucie dotykania historii. I niewielkie wioseczki oraz farmy, od których biła pochwała spokoju. Moc energii, którą miały w sobie te miejsca, za każdym razem ładowały nasze wewnętrzne baterie. Po takim spacerku czuliśmy się lepiej, a nasze nogi dopominały się o więcej.
Zaczęłam się interesować tym szlakiem. Jaki jest długi? Gdzie jest jego początek? Gdzie się kończy? Obejrzałam kilka zdjęć w internecie, a potem kilka filmików na YouTubie, które były relacją z czyjejś wędrówki. To, co zobaczyłam, sprawiło, że serce zaczęło mi szybciej bić, a połączenia w mózgu nie nadążały trawić informacji. Nie wierzyłam. Co? SANDSTONE TRAIL o długości 55km można przejść w jeden dzień? Ewentualnie w dwa dni z opcją spania pod namiotem? Zaraz po obejrzeniu filmików pobiegłam do Adama. Jak dziecko, z dużymi oczami i wypiekami na twarzy opowiadałam mu, że ludzie mają taką kondycję, że 55km potrafią przejść w jeden dzień! My na tym szlaku kulamy się już kilka tygodni.
To mi dało do myślenia. W wyobraźni tworzyłam wizje mojej przyszłej wytrzymałości fizycznej i mocy. Zaczęłam wszystkim opowiadać, że chcę kiedyś móc przejść odległość 55km podczas jednej wyprawy... że kiedyś wrócę na SANDSTONE TRAIL i przejdę go w jeden dzień. To było wyzwanie. To była wielka myśl. To był plan, od którego z podekscytowania kręciło mi się w głowie, a uśmiech nie znikał z twarzy, gdy tylko sobie pomyślałam o moim wyznaczonym celu.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będzie mi dane być na szlakach, które również skradną moje serce i będą tak samo fascynujące. Nie wiedziałam też, że osiągnę taką sprawność w chodzeniu, że będę w stanie przejść 84km podczas jednej wyprawy. Wtedy, skupiałam się na wyszukiwaniu ludzi, którzy mogli mi pokazać, jak dużo można. I chociaż byli oni ze świata wirtualnego i nie mieli pojęcia o moim istnieniu, to ich wpływ na moją wiarę w to, że MOŻNA był ogromny.
Pojawiło się marzenie. Zaistniał kierunek. Powstała pierwsza realna liczba kilometrów, którą chciałam pokonać przy użyciu moich nóg. A było do czego dążyć. Moje maksymalne 10km, które napawały mnie dumą, a te ponad 50km, które intrygowały, to spora różnica, która tworzyła przestrzeń dla milowych kroków.
Comments