Było wiele prób, które miały nam pomóc znaleźć swoje miejsce na ziemi, określić płaszczyznę, po której chcemy się poruszać, odkryć kierunek, w którym chcemy iść. Sprawdzaliśmy, co jest mniej, a co bardziej nasze. Dwa albo trzy razy w tygodniu wybieraliśmy się na szlak. Najwięcej i najdalej chodziliśmy podczas weekendów, ale gdy tylko pogoda była zjadliwa to popołudnia po pracy również wykorzystywaliśmy maksymalnie. Nie można nas było zatrzymać. Byliśmy bardzo zachłanni w tym chodzeniu. Dzień bez wędrówki był dniem dla nas straconym. A kiedy Adam wykupił roczną subskrypcję w AllTrails to drzwi do świata przygody zostały bardzo szeroko otwarte. Tę aplikację zaczęliśmy traktować, jak dobrą bibliotekę tyle tylko, że zamiast książek wypożyczaliśmy wyprawy. Każdego dnia mogliśmy iść gdzieś indziej i przyglądać się zupełnie nowym miejscom. Mieliśmy do dyspozycji niekończącą się listę szlaków, które różniły się między sobą scenerią, tematyką, długością, poziomem trudności. Mogłam znaleźć wiele propozycji, na które kondycyjnie było mnie stać i cieszyć się odkrywaniem tego, co jest za zakrętem. W zależności od nastroju, potrzeby, chęci podjęcia mniejszego czy większego wysiłku mogłam dopasować szlak do danej chwili. Niesamowite było to, że wiedziałam, gdzie jadę, ile kilometrów mam do przejścia, czy będą to góry, jeziora, lasy, a może linia brzegowa, ale tajemnicą pozostawał obraz i klimat miejsca. Zawsze to był wyjazd w nieznane. Każdy start był tajemnicą. Zaczęliśmy czytać nogami, które prowadziły nas ku nowym i niepowtarzalnym przygodom.
Początkowo wybieraliśmy szlaki, które zaczynały się i kończyły w tym samym miejscu. Robiliśmy mniejsze bądź większe kółka. Zwiedzaliśmy w ten sposób tereny w pobliżu naszego zamieszkania. Po kolejnej takiej wyprawie w mojej głowie powstał pomysł, aby zacząć kolekcjonować te okrągłe szlaki i pisać o nich. Dzielić się nimi. Tworzyć listę propozycji dla rodzinnych wędrówek... dla osób, które lubią sobie połazić, ale stan zdrowia ich ogranicza... dla ludzi, którzy tak, jak ja czerpią przyjemność z przebywania wśród natury, ale nie mają potrzeby podejmowania się większych wyzwań. Chciałam pokazać szlaki, które są dla każdego, które pozwalają odkrywać przepiękne tereny w UK, dla których warto wyjść z domu..
Nie mogło być monotonnie. Nam wszystko szybko się nudzi. Wybór dróg, po których mieliśmy chodzić musiał być urozmaicony. Lasy, zbiorniki wodne, jeziora, spacery wśród pół i łąk nieśmiało przeplatałam wyprawami w góry. Scafell Pike - najwyższa góra w Anglii, Snowdon - najwyższa góra w Walii, i Kinder Scout - najwyższy punkt w Derbyshire. Nie bardzo było wiadomo, jak sobie poradzę z taką formą aktywności. Moje predyspozycje zdrowotne nie wpasowywały się w górską wspinaczkę, ale stwierdziłam, że jak nie spróbuję to się nie dowiem na co mój organizm stać. Zawsze mogliśmy się cofnąć, isć wolniej, częściej się zatrzymywać, abym mogła odpocząć. Wyprawy w góry mnie zachwycały, pokazywały czym jest siła, uczyły cierpliwości i pokory. W mojej głowie zaczął kiełkować kolejny projekt. A może by tak zdobyć po 10 najwyższych szczytów z każdego regionu w UK? To by było dla mnie duże osiągnięcie. To by mnie rozwijało. To by dawało satysfakcję. To by mi pozwalało rosnąć i wzmacniać samoocenę.
Scafell Pike to moja pierwsza góra, na którą się wspiełam. Była dla mnie sprawdzianem moich własnych możliwości. Trochę się bałam, że nie dam rady, że się poddam i wycofam, a to by był spory cios w moją i tak słabo rozwiniętą pewność siebie. Nie lubiłam być za słaba. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Po górach właściwie nigdy nie chodziłam. Zastanawiałam się, jaki będzie teren, na ile strome będzie podejście? Wiedziałam, że będzie wysoko, ale na tym moja wiedza się kończyła.
24 kwietnia 2021 roku, popołudniu dojechaliśmy na parking, z którego wyrusza się w górę. Nie było zbyt wielu ludzi, ale każda z tych osób wydawała mi się być silniejsza niż ja jestem. Ci, co właśnie zeszli, mieli sukces wymalowany na swoich twarzach. Ci, co dopiero planowali iść na szczyt, wyglądali na takich, co wierzą w swoje umiejętności. Co ja tutaj robię? Czy mnie lekko nie poniosło z tym wyzwaniem? Zachować spokój. To było moje pierwsze zadanie do wykonania. Potem skupić się na niespiesznym, ale konsekwentnym krokiem do przodu, a dokładniej ku górze.
Wyszłam z auta, a gdy stanęłam na szlaku, kręciłam się dookoła siebie. Jak pięknie. Wielkie woooow. Następnie zaczęłam iść. Mijałam kolejnych wspinaczy i zobaczyłam, że dla jednych te niecałe 1000m w górę było wyzwaniem na poziomie zdobywania Mount Everest, a dla innych droga ta, była przyjemnym spacerkiem z dodatkiem lekkiej zadyszki, która nie przeszkadzała im w podziwianiu otoczenia. Przechodziłam obok ludzi w każdym wieku, co pokazywało mi, że zdobycie tego szczytu jest bardziej kwestią chcenia, niż barierą techniczną.
Pogoda była piękna. Słoneczna i ciepła wiosna. Szło mi się całkiem dobrze. Oddech regulowałam podczas robienia zdjęć, a że teren z każdym krokiem robił na mnie tylko większe wrażenie, więc zatrzymywałam się dosyć często. Kiedy weszłam na górę i zobaczyłam ilość ścieżek, którymi by można iść dalej, włączyła się we mnie ciekawość. Chęć poznawania oraz zdobywania dały mocno o sobie znać. Nogi same się rwały ku nowym kierunkom. Bo tak, jak człowiek jest ciekawy, co jest za kolejnym zakrętem, tak mnie kusiło odkrycie, co widać z kolejnego szczytu?
Idąc na Scafell Pike chłonęłam siłę i moc gór. Widziałam swoją maleńkość, a codzienność nabierała innego znaczenia w obliczu takiego otoczenia. Poczułam, że w towarzystwie szczytów można pokonać siebie i można przesunąć swoje granice. Można uwierzyć, że wystarczy chcieć. Z taką postawą budziłam się jeszcze przez kilka kolejnych tygodni. Zaczęłam marzyć, aby z każdego dnia czerpać garściami.
Minął prawie miesiąc od zdobycia najwyższego szczytu w Anglii i 16.05.21 pojechaliśmy do narodowego parku Peak District, aby wejść na Kinder Scout o wysokości 636m. Ten najwyższy punkt w Derbyshire można by nazwać większym wzniesieniem. Zlekceważyłam jego rozmiar i poziom trudności, za co dostałam pstryczka w nos. Dzień nie należał do tych przyjemnych z dodatkiem słońca, ale że od tygodnia angielska pogoda ograniczała jakiekolwiek wyjścia w teren, zdecydowaliśmy się podjąć ryzyko i wybrać się na szlak, gdzie można nacieszyć się naturą. Szczęśliwie zmokliśmy tylko raz i to na krótko, i niezbyt mocno. Deszcz ne był w stylu oberwanej chmury, tylko przyjął formę mocniejszej mżawki. Plan był na szybkie i sprawne podejście. I prawie tak było. Wiele odcinków to ścieżki i ścieżynki, po których szło się bardzo przyjemnie, ale było też kilka podejść, które zmuszały mięśnie do cięższej pracy i większego wysiłku. A, jak do tego dodam długie, kamieniste zejście, to muszę przyznać, że nie spodziewałam się takich wymagań na tej trasie. Ale widoki nie zawiodły. Otoczona byłam przestrzenią, którą mogłam się cieszyć bez jakichkolwiek limitów. Wszystkie ochy i achy wynagradzały wszelkie trudy i niedociągnięcia rozrysowanego w AllTrails szlaku. Po kilku dniach spędzonych w czterech ścianach, ta wyprawa, chociaż nie do końca idealna, była orzeźwiającym spacerkiem, dzięki któremu mogłam nabrać troszkę pozytywnej energii.
Zmęczyłam się, ubrudziłam, powdychałam chłodnego powietrza, i jak dziecko, zadowolona z przygody mogłam wracać do ciepłego domu. Kolejny szczyt do kolekcji został zdobyty. Została Walia i jej Snowdon.
Comments