W sobotę testowaliśmy Adama nogę. Sprawdzaliśmy, czy męczą ją kilometry, czy jest wrażliwa na nierówne ukształtowanie terenu, czy dłuższe chodzenie skończy się ponownie bólem i opuchlizną? Wybraliśmy się do Scarborough na turystę, a dokładniej na chorego turystę, jak to Adam określił, bo trasa o długości 14km nam się raczej nie zdarza.
Wybór nadmorskiego miasteczka był trafiony. W jedną stronę, szliśmy wzdłuż plaży i mieliśmy rozmowne morze na wyciągnięcie ręki i nogi. Wracając, poznawaliśmy centrum Scarborough z jego licznymi sklepami, piekarniami, cukierniami i kawiarniami. Lokale były wypełnione ludźmi po brzegi. Nie mieliśmy szans, aby gdzieś się wcisnąć, usiąść, dać nodze troszkę odpocząć. Ostatecznie weszliśmy do Cooplands Bakery, gdzie zamówiliśmy na wynos kawę oraz Christmas Danish. Jedząc i pijąc, ruszyliśmy w drogę powrotną. Pogoda się rozjaśniła i poranna mżawka odeszła w zapomnienie. Mogliśmy tuptać, delektować się smakiem kawy i pysznego ciacha, bez stresu lawirować w tłumie. Pojawiło się we mnie uczucie wolności, takiego zwyczajnego bycia w miejscu i w chwili.
Całą zaplanowaną trasę przemierzaliśmy w spokojnym i niespiesznym tempie. Tym razem to nas wszyscy wymijali. Troszkę było nam dziwnie, jak wędrowniczki marszowym krokiem przechodzili obok nas i szybko znikali nam z pola widzenia, ale z drugiej strony, nawet nam się spodobała taka wersja slow stawiania nogi za nogą.
Mieliśmy więcej czasu, aby nasiąknąć miejscami, w których byliśmy. Nigdzie nam się nie spieszyło. Mogliśmy przyglądać się atrakcjom, które fundowała promenada. Mogliśmy wraz z tłumem wypatrywać statku, na którym miał przypłynąć Santa i posłuchać świątecznych piosenek. Mogliśmy w centrum miasta przystawać przy wystawach sklepowych. Chyba częściej musimy sobie organizować spacery bez większych zobowiązań, kiedy to niczego nie trzeba przyspieszać.
Adama noga podołała wyzwaniu. Gdzieś tam, od czasu do czasu pojawił się lekki dyskomfort, ale generalnie idzie ku dobremu. Tego dnia głównie chodziło o to, aby pójść do przodu. Mógł to być kilometr albo dwa. Mogło to być ślimacze tempo. Ale miało być DALEJ. Mieliśmy bezpiecznie, rozważnie, ale też konsekwentnie realizować projekt Wędrówki dookoła Wielkiej Brytanii. I to się udało, więc do domu wróciliśmy w nastroju zwycięzcy.
Na ostatniej prostej minęliśmy sypialniany van, na którym był tekst ONE LIFE LIVE IT. Jest to kolejna dewiza, która nie ma w sobie granic. Przeczytałam. Uśmiechnęłam się. Przestrzeń świata pojawiła mi się przed oczami. A potem wyłoniło się pytanie, czy takie hasło jest tylko na wyłączność dla kategorii podróże? Czy można żyć pełnią życia po godzinach, kiedy wraca się z pracy, pozamyka codzienne obowiązki, i zostaje kilka wolnych chwil? W tych wolnych chwilach nie zmieści się wyprawy na Mount Everest, jazdy rowerowej dookoła świata, podróży po Stanach Zjednoczonych, czy poznawania kultury plemion, które mieszkają z dala od cywilizacji. Ale czy to oznacza, że standardowe życie nie może nabrać niestandardowego kształtu? A gdyby tak pochylić się nad projektem życie i sprawdzić, co można wyczarować, aby przełamać rutynę i dodać do dnia kalejdoskopowe kolory. Nie każdy może się spakować, wyjść z domu, i iść przed siebie nie oglądając się do tyłu. Ale każdy może sięgnąć po wyzwania, które są szyte na jego wymiar. Każdy może wykreować pomysł, który będzie częścią życia na full.
Comments