Wędrowanie to dla mnie nie tylko droga, kilometry, odkrywanie nowych miejsc, doświadczanie niepowtarzalnych chwil, satysfakcja z pójścia dalej. Bycie na szlaku to też obserwowanie ludzi i świata, zaglądanie do środka własnych emocji, zadawanie pytań, szukanie odpowiedzi. Dopiero zmieszanie tych wszystkich elementów sprawia, że się rozwijam, że jestem zmianą, że z uwagą przyglądam się życiu i pięknu, które mnie otacza. Dopiero wtedy otwieram się na możliwości, poznawanie nieznanego, własną siłę i odwagę. Dopiero wtedy wstępuje we mnie wiara, że można pokonać granice, które posiada się w głowie, że warto to zrobić, a nawet trzeba. Bo tylko wtedy jest szansa, aby pójść ku sobie i przejść przez życie prawdziwie. Przebudzić siebie, nie oznacza, że każdy musi podjąć się wyprawy na krańce świata. Nie trzeba również pokonywać ustanowionych rekordów. Nie chodzi nawet o to, aby być najlepszym. Każdy z nas jest inny, ma inne potrzeby, wyraża siebie w inny sposób. Nie ma jednej ścieżki, jednego mianownika, jednej ławki, na której można nas posadzić. Jest różnorodność. To ona sprawia, że dookoła jest tyle kolorów, kształtów, smaków, zapachów i projektów. To one są narzędziami, spośród których można wybrać coś dla siebie, i dzięki którym można swoje życie nie tylko przeżyć, ale je również wykorzystać.
Podczas ostatniej naszej wyprawy dookoła Wielkiej Brytanii dotarliśmy między innymi do Blyth. Przysiedliśmy tam na drewnianej ławce w centrum miasta, aby odpocząć i zdecydować, czy idziemy dalej? Przyglądaliśmy się rytmowi tego miejsca, jak i ludziom, którzy nas mijali. To była zwyczajna codzienność z niespiesznym chodzeniem od sklepu do sklepu i robieniem zakupów. Lokalny warzywniak, swojski bazarek, kilka charity shops, gdzieś w tle supermarket. Ale w powietrzu unosiła się nieobecność, która nas uderzyła. Przygniotła nas ilość starszych i schorowanych ludzi, niepełnosprawnych fizycznie i mentalnie wycofanych osób, którzy nas mijali. Kluczem nie był tylko wiek. To różnego rodzaju braki, schorzenia, zniekształcenia. Obserwując tych ludzi, odnosiło się wrażenie, że oni umarli za życia. Ten obraz bił po oczach, zalewał smutkiem i wciągał w ciemność beznadziejności. Patrzyłam na tę rzeczywistość widmo i zastanawiałam się co poszło nie na tak w życiu tych osób? Zadawałam sobie pytanie, gdzie jest granica pomiędzy przystankiem aby odpocząć, a zbyt długim staniem w miejscu? Czy te osoby z wyboru sięgnęły po pomoc i wygodnie umościły się w komforcie zależności od innych? A może nie napotkały na swojej drodze właściwych rozwiązań, nikt ich nie zachęcił do kroku do przodu, nikt nie pokazał pełnej palety barw? Gdzie prowadzi nas posłuszeństwo i niezachwiana wiara w słowa specjalisty, który diagnozuje chorobę za chorobą? Jakie furtki otwiera bunt i szukanie wyjścia z uwierającej sytuacji? Czy każdy potrafi wsłuchać się w siebie i wybrać właściwie? Nawet dzisiaj, kiedy wspominam tych kilkadziesiąt minut w Blyth, kurczę się pod ilością znamrnowanych lat, które tam zobaczyłam. Jestem niezwykle ciekawa, ile z tych żyć miało szansę na metamorfozę, gdyby ktoś wyciągnął rękę, podzielił się wiedzą, pokazał drogowskaz? Nie jestem naiwna, i wiem, że nie każdy może mieć marzenia, nie każdy może realizować swoje pragnienia. Ale wiem też, że nie jedne skrzydła zostały podcięte przez strach. Ja go również mam w sobie, ale uczę się z nim negocjować i jak najczęściej robić swoje i iść w swoim kierunku. Obrazy z Blyth na długo pozostaną moją przypominajką, aby się nie poddawać.
Tego samego dnia wieczorem przeglądałam książki, które były w domu, który wynajmowaliśmy podczas wyjazdu. Trafiłam na pozornie nic nieznaczącą książkę The Boy, The Mole, The Fox and The Horse, której autorem jest Charlie Mackesy. Pochłonęłam ją na raz. Ta książka to mieszanka Kubusia Puchatka i Małego księcia. Zawiera w sobie proste, niepodważalne prawdy, o których zapomina dorosły człowiek, zajęty swoim dorosłym życiem. Autor zadaje dziecięce pytania i oferuje oczywiste odpowiedzi. To jedna z tych opowiastek, które powinien przeczytać każdy, do których powinno się powracać regularnie. Na drugi dzień zabrałam ze sobą na szlak kilka myśli wyczytanych w tej książce.
"ONE OF THE GREATEST FREEDOM IS HOW WE REACT TO THINGS."
"WHAT IS THE BRAVEST THING YOU'VE EVER SAID?" ASKED THE BOY
"HELP" SAID THE HORSE
"ASKING FOR HELP ISN'T GIVING UP" SAID THE HORSE
"IT'S REFUSING TO GIVE UP"
"WHAT'S YOUR BEST DISCOVERY?" ASKED THE MOLE"
"THAT I'M ENOUGH AS I AM" SAID THE BOY
Mieliłam te zdania. Żułam je. Nasiąkałam nimi. Są one tak paskudnie zwyczajne, że w pewnym stopniu nawet nie ma się czym podniecać. Można przejść obok nich obojętnie. Wpuścić jednym uchem, a drugim wypuścić. Zignorować. Pominąć. Iść dalej. Wrócić do swojej codzienności. Ale dopiero, kiedy da im się swoją uważność, podaruje czas, wgyzie zęby, obwącha z każdej strony, to wyłazi z człowieka lęk, który odrzuca te proste myśli, nie dopuszcza do świadomości, nie pozwala na ich zrozumienie. I to jest dobry moment, aby wziąć ten lęk pod lupę i przyjrzeć mu się z bliska. Zapytać go, co on właściwie robi, gdzie idzie i czego chce? A potem znaleźć odpowiedzi, które poprowadzą ku życiu, a nie ku wegetacji.
Moje filozoficzo-psychologiczne rozważania odbywały się na szlakach, których urok był kropką na "i". Magia wędrówek była o tyle większa, że prowadziły nas znaczki nie tylko Englad Coast Path, ale również symbol należący do North Sea Trail, który należy do mojej listy szlaków do przejścia.
Podczas tego wyjazdu przyglądałam się miastom, klimatycznym miasteczkom , maleńkim wioseczkom, przepięknie ukwieconym ogrodom. Dreptałam po mostach, które przeprowadzały mnie z jednego brzegu rzeki na drugi. Cieszyłam się bujną zielenią, zatokami, rozległymi plażami, otwartą przestrzenią morską. Zjeżdżałam windą pod rzekę i pokonywałam ją, idąc tunelem, który prowadzi pod wodą.
Korzystałam z promu, na którym przyjemnie kołysało. Z wielkim podziwem patrzyłam na rozmiar statku wycieczkowego. Mijałam porty.
Z sentymentem wpatrywałam się w latarnie morskie. Robiłam zdjęcia znakom nowych szlaków. Cieszyłam się słońcem i błękitem nieba. Zatrzymywałam się, aby popatrzeć, jak rzeka wpada do morza i zaczyna swoje nowe życie, płynąc w nieznane sobie przestworza. Nie mogę pominąć pól golfowych, które zajmowały długie kilometry zielonych terenów. I jeszcze niezliczona ilość rowerzystów. Jedni z kategorii domowych odcinków, drudzy z całodniowych przejażdżek, a kolejni to odważne wyprawy i wyzwania, w których mieszczą się fascynujące przygody. Były miejsca, gdzie głowa nie mogła się zdecydować, w którą stronę patrzeć, bo wszystko zachłannie chciała zobaczyć. Ale bywało też tak, że znikaliśmy w buszu i torowaliśmy ledwo widoczną ścieżynę.
Z takich wypraw wracam niechętnie. Ostatni dzień jest lekko łzawy. W samochodzie otwieram szuflady mojego ciała i porządkuję wszystkie refleksje, widoki, wrażenia. Oczy dostają przepiękne krajobrazy. Głowa spacery po miastach i wioskach. Nos zapach wybrzeża. Usta smak kawy i wypieków trafionych na szlaku. Umysł otrzymuje lekcje napotkane na drodze. Serce tęsknoty i pragnienia, które dały o sobie znać. Ciało odprężenie, które wypływa z zadowolenia. Mózg karmi się nowymi połączeniami. I kiedy wchodzę do domu, siadam na kanapie, przytulam mojego kota, to wraz z nim mruczę. Uśmiecham się do tego, co było, co jest, co będzie. Czuję pełnię, która wycisza i wzrusza. Niczego więcej nie potrzebuję w tym momencie. Bycie wystarcza.
South Shields - North Shields - 13.03km - 2 godziny i 46 minut - 20.06.24 Czwartek
North Shields - Blyth - 26.19km - 5 godzin i 36 minut - 21.06.24 Piątek
Newbiggin-by-the Sea - Alnmouth - 34.45km - 7 godzin i 2 minuty - 22.06.24 Sobota
Almouth - Howick - 21.09km - 4 godziny i 21 minut - 23.06.24 Niedziela
Kommentare