top of page

Southport - Bootle; Flint - Rhyl; Rhyl - Llandudno Junction

Siadam, otwieram Notepad, wpatruję się w białą stronę i zastanawiam się, co napisać o naszych ostatnich trzech dniach na szlaku? Czy opowiedzieć o wędrówkach od technicznej strony? Czy narysować za pomocą słów obrazy, które widzieliśmy? A może podzielić się emocjami, myślami i refleksjami, których zawsze jest cała masa, kiedy dni są wykorzystane na maksa?

Czytam własne notatki, zapiski, hasła, które mają mi pomóc nie pominąć tych wszystkich wrażeń i doświadczeń. Jak to skumulować w niezbyt długą notatkę, która będzie treściwa, ale i przemyci troszkę kudłatych myśli, które dotykają życia oraz człowieka?



W środę pogoda dała nam zielone światło. Ruszyliśmy z Bootle i doszliśmy do Southport. Pierwsze 3 kilometry to wędrówka po chodniku w towarzystwie ruchliwej, głośnej i cuchnącej spalinami ulicy. Dla mnie to były tortury, więc szłam tak szybko, jak się dało, aby dotrzeć do Crosby, które przywitało nas plażą, morzem, szumem fal i przestrzenią. Krajobraz świata kompletnie się zmienił i mogłam zacząć oddychać głębiej, swobodniej, spokojniej. Krok mógł zwolnić, a zmysły mogły cieszyć się tym, co widzą, czują, słyszą.



Tego dnia sporo kilometrów zrobiliśmy na piaszczystej plaży. Tam, gdzie wybrzeże było mało bezpieczne, to szliśmy po wyznaczonej do chodzenia ścieżce chodnikowej, a przez wydmy przeprowadziły nas oznaczenia ENGLAND COAST PATH.

Z jednej strony morze wkradało się w ląd, z drugiej, mieliśmy piaszczyste pagórki, które dawały poczucie klimatu pustynnego. A gdy przyszedł odpływ, to wyłoniła się przestrzeń o gigantycznych rozmiarach.



Namacalnie dotykaliśmy granicy początku i końca, szliśmy po ostatnich centymetrach lądu Anglii. Takie odcinki są dosłownym odzwierciedleniem tego, co robimy. Już nie ma dalej... W takim momencie szklą mi się oczy. Wzruszam się, gdy fizycznie stoję w punkcie, w którym kończy się kraj, a wraz z nim cywilizacja, i zaczynają się dzikie przestworza, gdzie żywioł dyktuje warunki.



Sobota. Zwarci i gotowi na szlaku byliśmy już o 7 30 rano. O takiej godzinie, w powietrzu unosi się poranna atmosfera i ma ona w sobie coś szczególnego. Jest w tym zapowiedź nowego, czystego początku, który nie jest jeszcze zapisany, a na barkach nie nosi się bagażu doświadczeń, które pojawią się w ciągu dnia. Jest jeszcze cicho. Nawet właścicieli psów, którzy spacerują ze swoimi zwierzakami jest niezbyt wiele. Świat przez kolejnych kilka kilometrów będzie głównie dla mnie.


Zaczęliśmy nową krainę, czyli Walię. Na tej nowej ziemi, nie tylko wiatr wiał nam prosto w twarz, ale i piasek. Momentami nawet bolało. Drobinki piasku mieliśmy chyba wszędzie. Adam mówił, że przywiózł go do domu nawet między zębami.

Ów aura pogodowa zgrała się z przypływem, więc możecie sobie wyobrazić, co działo się na morzu. Woda nabrała mocy, głębiny się masywnie kołysały, fale rosły i nabierały tempa, biegnąc ku lądowi, a gdy uderzały o brzeg, to się rozpryskiwały, gotowały, kotłowały, pieniły. Ciężko było oderwać wzrok od tego mocarnego widowiska.



Adam wybrał miejscowość Flint, jako początek wędrówki, bo tam docierają pociągi, czego nie można powiedzieć o Talacre, od którego chcieliśmy rozpocząć nasze obchodzenie Walii. Na początku minęliśmy ruiny zamku, potem świętej pamięci Flint Dock i poprowadziło nas na ścieżkę modelki. Droga na wale była wyrzeźbiona przez rowerowe koła, więc idzie się tam nóżka za nóżką. Po kilku kilometrach przed oczami pojawił się wielki statek, który chociaż był mocno dotknięty czasem, to wciąż robił wrażenie.



Przy drodze zaczęły pojawiać się oznaczenia WALES COAST PATH, co nam się przydało, gdy musieliśmy kilka kilometrów iść wzdłuż ulicy, a potem powrócić do wybrzeża. Ta część była troszkę głośnia, ale nie brakowało też zieleni, a nawet śpiewu ptaków. Gdy szliśmy wzdłuż rzeki, mijaliśmy spore ilości czapel, a gdy przyszedł czas na spacer w towarzystwie morza, to od czasu do czasu mogliśmy podziwiać pływające foki.

I przyszedł czas na Talacre. Z tym plażowym odcinkiem zmierzałam się na przełomie listopada i grudnia 2022 roku, gdy robiliśmy szlak LlandudnoTalacre. Pamiętałam, że było ciężko i niewygodnie, i męcząco. Bojowo nastawiłam się do tego spaceru i.... i okazało się, że wcale nie było tak źle. I chociaż tego dnia wiatr i pasek wiały nam w twarz, to całkiem sprawnie przeszliśmy przez plaże. A ta prezentowała się pięknie. Był przypływ. Fale intensywnie wkradały się w ląd. Dźwięki i obrazy pochłaniały całą moją uwagę. Byłam zachwycona.



Z wędrowania po piasku przeszliśmy na kamieniste dróżki, które prowadziły między małymi wydmami i podmokłymi terenami zarośniętymi trzcinami. Dotarliśmy do pola golfowego, przez które przechodzi się wygodnie, ale na własną odpowiedzialność. Trzeba uważać, czy jakaś piłka golfowa nie leci w naszym kierunku. Tę trasę zawsze przechodzę szybko i sprawnie.



Prestatyn to już nadmorskie miasto z dużą ilością atrakcji, turystów, oraz miejsc, gdzie można coś zjeść i wypić. Prestatyn to dla mnie szczególne miejsce, bo tam podjęliśmy decyzję, aby przejść UK dookoła. Przysiedliśmy. Zamówiliśmy kawę. Wpatrywaliśmy się we wciąż wzburzone i dynamiczne fale. Obok mnie przeszła młoda dziewczyna, która na swojej bluzie miała napisane IT'S OK NOT TO BE PERFECT. Takie oczywiste i tak rzadko stosowane. Dalecy od samoakceptacji, zanurzeni w krytyce i wstydzie, zapuszczamy korzenie w miejscach, których nie lubimy. Przecież tak długo, jak idziemy w swoim kierunku, nasza nie perfekcyjność powinna być tylko dodatkiem do całości. Tego uczy mnie droga. Światu i naturze również jest daleko do idealności, a jednak zachwycają i się rozwijają. Skanuję szybko moje niedoskonałości. Czy któraś z nich przeszkadza mi iść do przodu, stawiać krok przed siebie? Odpowiedź brzmi NIE.


W Prestatyn był planowany koniec sobotniego dreptania, ale że dobrze się czuliśmy, to ruszyliśmy dalej w drogę, aż do Rhyl. Tam, na stacji kolejowej kupiliśmy bilety dla dwóch osób, za który zapłaciliśmy 20.60f. Powrót do Flint to niecałe 20 minut pociągiem.

Wracałam z szerokim uśmiechem na twarzy i z ogromnym apetytem na jutro.



W niedzielę obudziłam się z duchem sportowym. Jakiś czas temu uzgodniliśmy, że niedziele będziemy sobie robić delikatniejsze, aby poniedziałki i powrót do pracy były zawsze w wersji przytomnej na 100%, ale tego dnia głowa chciała iść przed siebie i tylko było pytanie, czy nogi wytrzymają ciśnienie.

Mogliśmy przejść od Rhyl do Llandudno, ale mogliśmy też wybrać odcinek RhylLlandudno Junction i przy tej wersji byśmy poczuli postęp kilometrowy. Z pozycji zero kilometrów szerzej się uśmiechaliśmy do drugiej opcji, i tak też zrobiliśmy. Wiedzieliśmy, że przez długi czas będzie się szło wygodnie po promenadzie. Na takiej trasie to ja unoszę się kilka centymetrów nad ziemią.



Pogoda była piękna. Błękitne niebo, jasne słonko, delikatny wiaterek, łagodnie falujące morze. Ta trasa cieszyła i energii, zamiast ubywać to przybywało. Tego dnia mogliśmy iść przed siebie prawie bez końca. Minęliśmy Colwyn Bay, Colwyn, Rhos-on-Sea, weszliśmy na Little Orme, dotarliśmy do Llandudno, potem obeszliśmy Great Orme i skierowaliśmy się do Llandudno Junction.



Czekając na pociąg, myśleliśmy już tylko o tym, aby usiąść. Jakież było nasze zaskoczenie, jak podjechały tylko dwa wagony już pełne pasażerów. Nam jeszcze udało się wcisnąć i stać w przejściu między wagonami, ale ludzie na kolejnych stacjach już nie mieli takiego szczęścia.

Prowadziliśmy sobie luźne rozmowy o naszym równoległym planie, który ma wykorzystać nasze wyzwanie na zakup sprzętu szpitalnego. Myślałam o tym wcześniej i stwierdziłam, że kupno wyposażonego ambulansu by było taką kropką nad "i". To tu jest ulokowany ten koniec, który może stać się początkiem. To tu jest często kluczowy punkt, gdzie życie wygrywa ze śmiercią i człowiek otrzymuje drugą szansę. Ten projekt jest tak szalony, jak nasze przejście dookoła Wielkiej Brytanii. W jednym, jak i drugim przypadku raz biorę wszystko na klatę i mówię, że nie ma rzeczy niemożliwych, a innym razem kurczę się w sobie i stwierdzam, że lekko mnie ponosi z wyobraźnią i marzeniami. Ale myślę sobie, że wszystko zaczyna się od CHCIEĆ. Potem trzeba zrobić drugi krok o nazwie MÓC.



Rozmawialiśmy też o projekcie przejścia dookoła UK... czas realizacji wydawał się być problemem, a teraz on staje się zaletą. Można z tego wyzwania czerpać bez końca... tu jakby nie ma dna... Aż chce się powiedzieć „chwilo trwaj”... Entuzjazm z każdym kolejnym kilometrem rośnie, bo jeszcze chodzę tam, gdzie byłam, ale za chwilę cokolwiek dotknę, to będzie nowe. Zacznie się prawdziwe odkrywanie i poznawanie.


Cena za bilety pociągu 16.60 F.


Ostatnie trzy dni kompletnie się różniły od siebie. Środa ze swoim chodzenie na granicy morza i lądu... sobota w towarzystwie wzburzonego morza... i sportowa niedziela. Każdy z tych dni to inne obrazy, inne wrażenia, inne refleksje. Ten kalejdoskop chwil napędza, smakuje coraz bardziej, daje siłę, której się nie spodziewałam.


Southport - Bootle - 31.3km - 6 godzin i 14 minut - 16.08.23 Środa

Flint - Rhyl - 35.9km - 7 godzin - 19.08.23 Sobota

Rhyl - Llandudno Junction - 40.8km - 7 godzin i 47 minut - 20.08.23 Niedziela





0 wyświetleń0 komentarzy

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page