Kompletnie coś innego. Całkowicie coś nowego. Nie góry, nie morze, nie rzeka, nie kanał. Po prostu szlak w kolorze różowym o długości 50 mil. Został on stworzony w 2018 roku, aby świętować pięćdziesięciolecie miasta Telford. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, czego możemy się po nim spodziewać? Kusiło nas jednak, aby wejść w głąb lądu i bez większych oczekiwań dać się ponieść trasie. Otworzyć się na nieznane przestrzenie. Poprzyglądać się miejscom, w których nas nie było. Stać się częścią opowieści, którą wykreował autor szlaku.
Pierwsza wyprawa miała mieć charakter rekonesansu. Taka niezobowiązująca wędrówka o charakterze turysty. Wolniutko, bez pośpiechu spacerowaliśmy od znaczka do znaczka, od strzałki do strzałki. Idąc ścieżkami, dróżkami, wąskimi uliczkami, mijaliśmy rezerwaty przyrody, lokalne parki, lasy, otwarte tereny, fragmenty rzeki Severn. Przyglądałam się intensywnym kolorom jesieni. Wdychałam zapach tej nostalgicznej pory roku. Nasiąkałam jej spokojem, refleksją i zadumą. Nie była to trasa z oszałamiającymi widokami, ale wiele miejsc, do których dotarliśmy, miało w sobie tak swoisty klimat, że szybko doszło do weryfikacji planu. Początkowo zaplanowane 10 mil wymieniliśmy na 22 mile. Ostatecznie przeszliśmy 36.73km i skompletowaliśmy trzy segmenty.
Nie mogliśmy się zatrzymać. Wszystko się różniło od tego, co robiliśmy wcześniej. Trasa prowadziła nas góra-dół. Była zmienna i nieprzewidywalna. Niby odczuwaliśmy obecność cywilizacji, ale regularnie byliśmy wprowadzani do krain, gdzie bujna i soczysta zieleń karmiła wrażliwość, łagodziła napięcia, wyciszała zmysły. Szybko zapominaliśmy o budynkach, pojazdach, miastowych dźwiękach. Jedną z kropek nad "i" tego szlaku było odkrycie perełki w postaci miasteczka Ironbridge. Tam dostaliśmy mentalne skrzydła. Radość wypełniła nas po brzegi. Każda wcześniejsza minuta spędzona na chodnikach, asfaltowych drogach czy ulicach odeszła w niepamięć. A potem jeszcze wejście do Wellington, które ozdobione jest nie chorągiewkami, nie światełkami, ale kaloszami. Uśmiech gonił uśmiech. Fakt, że byliśmy przemoczeni do suchej nitki po deszczowej kąpieli, schodził na drugi plan. Byliśmy pochłonięci obrazami szlaku, poznanymi zakątkami, energią wydeptanych kroków.
Zwiadowcza wyprawa pokazała, że chcemy więcej. Tydzień później powróciliśmy do Telford, pociągiem pojechaliśmy do Wellington i rozpoczęliśmy drugą część wędrówki, której wyszło 49.17km, która miała w sobie pozostałe cztery segmenty. Pobudkę zafundowaliśmy sobie o piątej rano. Pogoda o tej godzinie zaoferowała całe trzy stopnie ciepła. Lekko niewyspani i schłodzeni ruszyliśmy ku przygodzie. Szybko się rozgrzałam. Ten odcinek był płaski i niewymagający, ale ilość zakrętów, które w sobie miał, nie miała końca, co nadało całej wyprawie dynamiki. Regularnie skręcaliśmy to w prawo to w lewo. Nie zdążyłam się oswoić z jednym fragmentem, a już spacerowałam po zupełnie odmiennym obszarze. Takie przemycanie siebie z miejsca na miejsce, kluczenie między ulicami, drogami, osiedlami, sprawiało, że czas i kilometry mijały w błyskawicznym tempie. Jakby nie istniały jakiekolwiek ramy czasowe i przestrzenne. Przy trzydziestym kilometrze zaczęłam się rozkręcać. Nie czułam zmęczenia, nie czułam znużenia. Cały czas coś się działo. Tajemnica kolejnego zakrętu stawała się grą, w którą wsiąkałam, jakbym była uczestnikiem Jumanji. Sił, zamiast ubywać, to przybywało.
Nigdy bym nie pomyślała, że miejski szlak może podarować tak dużo pozytywnej energii, że z takim entuzjazmem przemaszeruję tyle kilometrów, że realizując go, stanę na Top of the World.
Telford - Wellington - 36.73km - 8 godzin i 16 minut - 21.09.24 Sobota
Stage 1 Telford Town Park to Ironbridge - 10miles
Stage 2 Inronbridge to Little Wenlock - 4 miles
Stage 3 Little Wenlock to Wellington - 8 miles
Wellington - Telford - 49.17km - 10 godzin i 2 minuty - 28.09.24 Sobota
Stage 4 Wellington to Horsehay - 9 miles
Stage 5 Horsehay to Oakengates - 5 miles
Stage 6 Oakengates to Lilleshall - 6 miles
Stage 7 Lilleshall to Telford Town Park - 8 miles
Comentários