top of page

The Coast to Coast Walk: St Bees - Robin Hood's Bay - 297km – 06/10.2021 cz.1

Zaczynając ten projekt, nie miałam pojęcia czego się podjęłam. Brak doświadczenia nie pozwalał głowie stworzyć obrazu odległości i wysokości, które na mnie czekały. Czasami jednak dobrze jest nie wiedzieć i nie mieć świadomości przyszłości, i po prostu cieszyć się białą kartką, która jeszcze jest niezapisana.


26 czerwca 2021 roku pojechaliśmy do St Bees, gdzie, jak mówi tradycyja szlaku, zamoczyłam buty w Morzu Irlandzkim, a następnie ruszyliśmy w kierunku Robin Hood's Bay, gdzie czekało na nas Morze Północne. Pierwsze kroki, pierwsze kilometry i pierwsze wrażenia to były wysokie emocje. Wszystko było kompletnie nowe. Podchodziłam na górę klifu, patrzyłam na obce mi przestrzenie i nasiąkałam przygodą, która była przede mną. Szłam w niewiadomą, która mieściła w sobie spore wyzwanie. Szłam przed siebie i odczuwałam przyjemność płynącą z możliwości poznawania i odkrywania. W takich chwilach mruczę jak kot. Działo się. Byłam na szlaku. Niczego więcej nie potrzebowałam.

Klify, morze, widok na Isle of Man, śpiew ptaków, towarzystwo gór. Takich obrazów nie mam za moim oknem w domu, dlatego to, co widziałam, chłonęłam całą sobą i chowałam pod powiekami. Przymykałam oko na powtarzające się podejścia i zejścia. Przymykałam oko na zmęczenie. Oboje byliśmy pod takim wrażeniem tego, co nas otaczało, że przestaliśmy dopuszczać do głosu racjonalizm. Pojawiały się pierwsze rany i pierwszy ból, ale nie pytaliśmy, czy damy radę dojść do auta? Chęć pokonania kolejnego odcinka drogi prowadziła nas przed siebie. A potem okazywało się, że przekroczyliśmy własne limity, o co byśmy siebie nie podejrzewali. Na pierwszym etapie tego wyzwania odkryłam, że są szlaki, które nie są tylko drogą do przejścia. One stają się wędrówką, podczas której człowiek poznaje siebie na nowo.

Mijając wioski i małe miasteczka kierowaliśmy się do krainy parków narodowych. Najpierw Lake District i perełka w postaci jeziora EMMERDALE WATER. Drzwi do świata czarującej i niepowtarzalnej natury zostały otwarte. Stanęłam i odjęło mi mowę. W oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Powiedzieć, że to miejsce jest piękne to jakby nic nie powiedzieć.

Jeziorko jest otoczone górami, lasami, bujną dziką roślinnością. Gdziekolwiek się przysiądzie, można cieszyć się cudownymi widokami. Cała ta kompozycja na długo pozostaje w pamięci. W mojej głowie natychmiast pojawił się pomysł, aby przejść ten zbiornik wodny dookoła. Po zsumowaniu danych typu ile kilometrów już pokonaliśmy, która jest godzina, ile czasu jeszcze chcemy iść, jak nasze siły, jak daleko jest auto, do którego trzeba powrócić, stwierdziliśmy, że damy radę, że idziemy. Jedna strona jeziora i tak należała do drogi Coast to Coast. Tylko drugi brzeg był projektem dodatkowym. Większe zmęczenie było ceną, jaką musieliśmy zapłacić za tę decyzję, ale warto było. Bajeczne miejsca miałam na wyciągnięcie ręki. I chociaż nogi już mocno bolały, wciąż uśmiechałam się do widoków, które widziałam.

Na drugi dzień powtórzyliśmy scenariusz, tylko tym razem dodatkiem nie było przejście jeziora dookoła, ale nieplanowany szczyt górski. Byliśmy już dwa dni na trasie. Wysiłek był duży. Nie jestem osobą, która trenuje i pracuje nad swoją kondycją oraz formą. Kilometry, które już mieliśmy za sobą, czułam w całym swoim ciele. Obolała, opuchnięta, zesztywniała wracałam jednak uparcie na szlak. Wiedziałam, że tereny ponownie będą piękne. Ale nie miałam wielkich ambicji, co do odległości, które mamy przejść. Nic mnie nie goniło. Do niczego się nie zobowiązałam. Wyprawa miała być przyjemnością.


Wyszłam ociężale z auta. Widoki były tak samo niesamowite, jak dnia poprzedniego. Niedowierzanie mieszało się z radością. Tyle piękna dookoła mnie. Góry, lasy, strumyki, potoki, małe wodospady, szum wiatru wędrującego pośród drzew. Krajobrazy tak cudne, że głowa kręciła się w każdą stronę. Droga była już mniej przyjazna. Nierówna i kamienista. Ciężko się szło. Szybko się męczyłam. Usiedliśmy, aby odpocząć. Byliśmy nigdzie. Żadnej cywilizacji, żadnego człowieka. Tylko odgłosy natury. Po chwili ruszyliśmy ponownie w drogę. Zachwycałam się światem. Obejmowałam go całą sobą. Nie chciałam go oddać. Zmęczenie, obolałe nogi, piekące pęcherze odeszły na drugi plan. Szliśmy. Dotarliśmy do gór i trzeba było podjąć decyzję, czy idziemy w górę? Moje ciało mówiło NIE. Brakowało mi siły. I tak cudem dotargałam się aż tak daleko, a jeszcze trzeba wrócić do samochodu, który nie jest blisko. Głowa zaczęła negocjacje... że już tak daleko doszłam, że po to jest ten wyjazd weekendowy, aby przejść jak najwięcej i dotrzeć jak najdalej, że jednak jest projekt do zrealizowania, że w sumie jak już stoję pod tą górą, to może jednak warto na nią wejść i mieć kolejne podejście za sobą. Argumenty mnie przekonały i zaczęliśmy się wspinać. Nogi i ręce współpracowały. Nie była to tradycyjna ścieżynka, tylko skałkowe podejście. Jak już weszliśmy na górę, gdzie mieliśmy zakończyć naszą wyprawę i wracać, Adam zaproponował zdobycie Haystacks. A co tam. Dzień wcześniej dodatkowo obeszliśmy jezioro to, dlaczego by nie wejść na nadprogramową górkę? W końcu byliśmy na sporej wysokości. Dodaliśmy troszkę kilometrów do trasy, ale czego się nie robi dla przygody. Widok z tego szczytu oszołamiał. Duże jeziora i jeszcze większe góry. Wszystko to w zasięgu wzroku.

Powrót do auta na początku jeszcze miał w sobie coś z energii. Wypełnieni wieloma wielkimi wrażeniami, zadowoleni z dystansu, który pokonaliśmy, unosiliśmy się na fali pozytywnych wibracji. Końcówka jednak to już nos przy drodze, wolniejszy krok i totalny brak słów. Pełne poczucie rzeczywistości. Nawet ptaki uczciły ten moment chwilą ciszy i w lesie było słychać tylko wiatr. Pozostała myśl. Targaliśmy swoje ciała do przodu. Każdy krok do przodu był stawiany przy pomocy siły woli. I jeszcze ta kamienista droga. Czy ona się kiedyś skończy? Jak pokonuje się zmęczenie i ból? Jak się motywować, aby iść przed siebie?

Ten trzydniowy wyjazd był bardzo intensywny. Wiele razy brakowało nam sił. Wiele razy docieraliśmy do swoich granic. Wiele razy pokonywaliśmy swoje granice wytrzymałości. Ale chociaż bolało, to szliśmy i to właśnie miało ogromną wartość. Pokazywaliśmy sobie, że jest w nas moc, determinacja, konsekwencja... że nie poddajemy się tak łatwo. Zwyciężać, to doświadczenie, które buduje i pcha do przodu. Do domu wracaliśmy już jacyś inni, z nową przestrzenią w sobie. Mieszanka tego, co zobaczyły oczy i tego, co przeszły nogi uformowała odmienne myśli i wyobrażenia. Jeszcze wtedy tego nie wiedziałam, ale rozpoczął się proces wzrastania.




2 wyświetlenia0 komentarzy

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page