top of page

Tonfanau - Pennal - 41.53km; Withernsea - Aldbrough - 18.71km

Ruszyliśmy z Tonfanau, miejsca gdzie pociąg zatrzymuje się na żądanie. Punktem docelowym był Pennal, walijska wioska, która była środkiem podczas naszego wyzwania przejścia 84km w jeden dzień. Momenty, kiedy wracamy w przedeptane przez nas miejsca, są fizycznym dotykaniem wspomnień... ponownym bywaniem w przestrzeni, która ma osobistą historię... która nie jest tylko zwyczajną nazwą... która ma w sobie osobiste emocje i anegdoty. Było coś wzruszającego w kroku, który zaczynał i kończył się na ziemi dobrze sobie znanej. I było coś ekscytującego w nieodkrytym szlaku, który łączył te dwa punkty. Między tym, co oswojone mieściły się kilometry nowego. W takim scenariuszu nogi same rwały się do przodu.



Przejście tego dystansu to załatanie dziury, która nam się zrobiła. Wyszło tego ponad 40km. Zegarek pokazał, że zrobiłam 51591 kroków. Dzień mieliśmy pogodowo przyjazny. Doszliśmy do Tywyn, gdzie przez chwilę spacerowaliśmy promenadą. Potem przeniosło nas na wąską ścieżynę i poprowadziło w stronę przecudownie rozległej plaży. Dawno nie było takich klimatów. Po jednej stronie morze w trakcie odpływu, ale wciąż na wyciągnięcie ręki. Po drugiej stronie zielone wzgórza. Pośrodku piaszczysty pasek o rozmiarze autostrady. Szło się fantastycznie. Czuło się atmosferę wybrzeża, siłę szumiących fal, energię żywiołu. W sielankowym nastroju dotarliśmy do nadmorskiej miejscowości, następnie pradawnymi skałkami, które tworzyły chodnik, udało nam się jeszcze przez moment iść wzdłuż wybrzeża, aż w końcu przyszedł odpychany przeze mnie czas wspinania się pod górę.





Szłam i szłam, i szłam, i myślałam, że to przewyższenie się nie skończy.




Kiedy już dotarłam na wysokości, to znalazłam się w zupełnie innym świecie. Otoczył mnie Snowdonia National Park i zachwycał swoim pięknem. Pogoda nam się troszkę załamała, ale urok tego, co było wokół, wciąż robił na nas wielkie wrażenie. Piękno w czystej postaci. Dzikość natury. Przestrzeń, w którą by można się wpatrywać i wsłuchiwać bez końca. I tak kontynuowaliśmy nasze iście przed siebie.





Dopiero zbliżając się do Pennal, musieliśmy przestawić się na rzeczywistość ulic, które nie zawsze miały chodniki. Spacerowanie wśród aut nie było przyjemne, jak zawsze, ale się dało.



Dotarliśmy do celu, skorzystaliśmy z tej samej toalety, co podczas naszego przejścia 84km, usiedliśmy na tej samej ławce, aby chwilę odpocząć, i tak, jak wtedy zbieraliśmy siłę i morale na powrót do naszego samochodu.





Niedziela to wschodnie wybrzeże. Nigdy wcześniej nas nie było w Withernsea, tak więc podekscytowanie rosło we mnie z każdym kolejnym kilometrem, kiedy zbliżaliśmy się do tego angielskiego miasta. Dojechaliśmy. Wyszliśmy wprost na promenadę. Morze Północne, jak zwykle było rozbujane, rozkołysane, rozszumiane. Spienione fale głośno rozbijały się o brzeg. Siła. Moc. Namiastka potęgi żywiołu.






Kiedy zbliżyliśmy się do klifów, Adam zapytał napotkanych ludzi, czy jest możliwość przejścia plażą do kolejnej miejscowości. Chcieliśmy pominąć ulice i iść, jak najbliżej wody, ale był przypływ i nie wiedzieliśmy, jakie są szanse na realizację tego planu. Mamy za sobą doświadczenie, kiedy to morze dotarło do klifów i odcięło nam przejście. Wtedy szczęśliwie skończyło się na brodzeniu w wodzie po kolana, ale tutaj klify nie miały końca, a ewentualna wspinaczka na nie, nie wchodziła w grę. Usłyszeliśmy, że jest kilka wyjść z plaży i do czasu pełnego przypływu powinniśmy dać radę dotrzeć tam, gdzie chcemy. Ruszyliśmy. Pierwszą miejscowość minęliśmy i niestety dojścia do niej nie było. Morze się zbliżało, klify były coraz bardziej strome, wyjścia z plaży nie było widać. Adrenalinka się podniosła. Przyspieszyliśmy krok. Po jakimś czasie zobaczyliśmy domy w oddali. To była nasza nadzieja na wejście w głąb lądu. Szczęśliwie na czas zeszliśmy morzu z oczu i jego terytorium. Bezpieczni odetchnęliśmy z ulgą.





Chwilę później mierzyliśmy się z inną scenerią. Ulica. Ulica. Ulica. Mentalny dramat. Jak dotarliśmy do Aldbrough i okazało się, że na autobus trzeba czekać półtorej godziny, to tym razem nawet nie mrugnęłam. Usiadłam na ławkę i zajęłam się czekaniem. Nie było takiej opcji, abym ponownie dobrowolnie szła tymi wszystkimi szosami. Siedziałam, czekałam i przypomniałam sobie, że w tej wiosce był gdzieś ukryty mały Morrison, w którym była kawa z maszyny. Trafiliśmy, chociaż nie było to takie proste i nawet zaczęliśmy podejrzewać, że mi się miejscowości pokręciły. Latte i ciacho umiliły czas oczekiwania. Słonko nas ogrzewało. Odpoczywaliśmy.




Autobus przyjechał z lekkim opóźnieniem. Zawiózł nas do Whithernsea, które o tej porze dnia było po brzegi wypełnione turystami. Ożywione, zatłoczone, rozkrzyczane, prezentowało się zupełnie inaczej niż o poranku. Kawiarnie i restauracje przyciągały zapachami, atrakcje kusiły kolorami, sklepy zapraszały do zakupu pamiątek. Było wakacyjnie, dźwięcznie, żywiołowo. Uciechy, zabawy, przyjemności wypełniały wdychane powietrze. Pełen relaks.



Uwielbiam to. Uwielbiam tę inność i różnorodność. Uwielbiam tę zmianę przestrzeni, dźwięki morza, nieprzewidywalność. I chociaż czasami sobie narzekam, przeklinam, nudzę się, pcham krok do przodu na siłę, to szlak dookoła Wielkiej Brytanii jest póki co moim najkochańszym. Dzięki niemu docieram do miejsc, o których nawet nie słyszałam. Doświadczam przygód, które uaktywniają adrenalinę, potem budzą serotoninę, a na koniec odkładają siebie na półkę i przyjmują kształt zabawnych wspomnień. Rozwijam się, przybieram na sile, mam możliwość bliższego poznawania swojego JA. To wszystko w niepowtarzalnych okolicznościach, które nie zdarzają się dwa razy. Tak się bywa szczęśliwym.



Tonfanau - Pennal - 41.53km - 8 godzin i 35 minut - 01.06.24 Sobota

Withernsea - Aldbrough - 18.71km - 3 godziny i 40 minut - 02.06.24 Niedziela

15 wyświetleń0 komentarzy

Komentar

Dinilai 0 dari 5 bintang.
Belum ada penilaian

Tambahkan penilaian
bottom of page