Kiedy dojechaliśmy w piątek (05.07.24) do Withernsea, był akurat odpływ. Mogliśmy więc zejść na plażę i iść po niej w kierunku Spurn Point, miejsca które jest dla Yorkshire takim Lands End. Półwysep ten ma charakterystyczny kształt, wije się pomiędzy Morzem Północnym a ujściem rzeki Humber i stale się porusza. Ów koniec świata ma trzy mile długości, 50 metrów szerokości i dał nam się we znaki ze swoją nieskończonością. Przyjechać tutaj, pospacerować po rozległych, piaszczystych plażach, dotknąć ostatnich kawałków lądu, stanąć twarzą w twarz z nicością i przestrzenią, to ekscytujące doświadczenie na miarę początku i końca. Ale dla nas, w pewnym momencie ten odcinek, który był częścią prawie 35-cio kilometrowej wędrówki, stał się pustynnym terenem, gdzie godzinami szliśmy po piasku i nie było niczego, co by przełamało krajobraz, i dostarczyło oczom nowych bodźców. Pozostało wsłuchiwanie się w szum morza i konsekwentne stawianie kroku do przodu. Nie było łatwo. Takie zawieszenie w terenie na kilka dłuższych chwil zawsze nas zmęczy, potarmosi, wyciśnie soki życia.
Ale nie tylko piaskiem ta wyprawa była. Tego dnia woda tak się srebrzyła, tak wiele do nas mówiła, i tak serdecznie nas do siebie zapraszała, że zdjęliśmy buty, podwinęliśmy nogawki spodni do kolan i przywitaliśmy się z falami namacalnie i fizycznie. Było cudownie. Morze podpływało rytmicznie i dynamicznie rozbijało się o nasze nogi. Czuliśmy jego siłę i orzeźwiający chłód. Z jakiegoś powodu, kiedy fale się cofały, kręciło nam się w głowie i znosiło nas w kierunku głębin. Czuliśmy się z tym dziwnie i z ciekawością obserwowaliśmy nasze ciała, które miały problem z zachowaniem grawitacji. Podczas tej wyprawy dookoła Wielkiej Brytanii nie tylko patrzyliśmy na wybrzeże, ale również dotykaliśmy granicy między morzem a lądem. Woda dała nam ogromne pokłady pozytywnej energii, wyzwalała w nas uczucie wolności, budziła dziecięcą radość z robienia prostych rzeczy.
Schodząc na ląd, doszliśmy do Spurn Discovery Centre. Zaintrygowani tym miejscem, weszliśmy do środka i Adam zamówił Latte. Ja w tym czasie wybrałam stolik z widokiem na rezerwat przyrody i latarnię morską, do której planowaliśmy dojść. Kawunia z takimi obrazami smakowała wybornie. Przeróżne gatunki ptaków fruwały to w jedną to w drugą stronę, dodając uroku i wyjątkowości temu terenowi. Nie było łatwo wstać i ruszyć dalej przed siebie.
Siedząc na ławce na przystanku w Easington, przyglądaliśmy się tej cichej, niewielkiej wioseczce. Otaczały nas zegary. Każdy z nich zatrzymał się w innym czasie. Dla każdego z nich inny moment był na tyle ważny, aby przystanąć w milczeniu, zastygnąć i mieć swój moment na zadumę. Człowiek czasami też jest jak te zegary. Staje w miejscu, pozwalając aby mijały go godziny, dni, lata.
W sobotę (06.07.24) w Szkocji była szansa na promienie słoneczne. Pojechaliśmy do Dumfries. Przez kilka kilometrów trzymaliśmy się brzegu rzeki Nith, wzdłuż której była raz mniej, raz bardziej widoczna wąziutka ścieżka.
Trafił nam się punkt, gdzie jeden z pomostów, który służył za przejście nad rozlewiskiem, nie wytrzymał presji czasu. I by nas odcięło od kontynuowania marszu po szlaku, ale szczęśliwie był odpływ i dało się przeskoczyć przez błotną mazię.
W tle mieliśmy piękne wzgórza. Dookoła łąkowe kwiaty i rośliny, które rosły blisko siebie, a ich nadmiar konsumował naszą drogę.
Po jakimś czasie wydostaliśmy się na ulicę. Minęliśmy Glencaple, Bankend i w tempie ekspresowym ruszyliśmy do Clarencefield, skąd autobus miał nas zabrać z powrotem do Dumfries.
Był to intensywny wyścig z czasem. Albo znajdziemy się na przystanku na czas, albo kolejną godzinę biernie czekamy na kolejny transport. Daliśmy z siebie wiele. Udało się. Jadąc autobusem, krew wzburzona przez adrenalinę, stopniowo się wyciszała. Uśmiechom skierowanym ku przygodzie nie było końca. Fajnie jest tak sobie czasami poszaleć, pomocować z niepewnością, zawalczyć i zwyciężyć.
Każdy z tych dni był zwyczajny. Nie miał w sobie kolorowych baloników. Nie tryskał błyszczącymi fajerwerkami. Nie zasypywał spektakularnymi niespodziankami. Patrząc na nie indywidualnie, nic się wielkiego nie zadziało. Można nawet rzec, że były one monotonne, nijakie w swojej nieskończonej ilości ziaren piasku, nijakie w swojej rozrośniętej zieleni albo asfaltowej drodze. Ale dla nas to były wędrówki, które są częścią czegoś większego. Dla nas te niezauważalne kroki były puzzlami, które za jakiś czas stworzą całość. Do domu więc wracaliśmy ze smakiem zadowolenia w ustach... z siłą, która czeka na więcej... z pawim poczuciem dumy, że znowu jesteśmy DALEJ.
Withernsea - Spurn - 05.07.24 - 34.57km - 6 godzin i 56 minut Piątek
Dumfries - Clarencefield - 06.07.24 - 20.86km - 3 godziny i 50 minut Sobota
Comentários